Wszyscy nie możemy uwierzyć w taką tragedię.
Wyniki konsultacji hematologicznej Megguni nie wniosły wiele. A liczyłam na jasną odpowiedź. By ew inne dzieci ustrzec. Wiedzieć jak leczyć, co podać, co zrobić. Jednak lekarz dał tak wiele możliwości, że załamka bierze. Ze wskazaniem głównie na FIP, białaczkę szpikową, hemobartolonezę, autoagresję ... Oraz wiele, wiele innych. Wszystkie Maluszki (*) , które odeszły, mają bardzo podobne wyniki krwi i przebieg choroby. Drastycznie szybki w ostatnich momentach. Koty duszą się a gorączka nie spada jakiś czas. By potem gwałtownie obniżyć się.
Wczoraj byliśmy z Missunią i Nową u weta. Dostała dziewczynka wszystko co trzeba. Kroplówka, RTG też zrobiono, leki... Nie było jeszcze morfologii. Ale stan kota wydawał się być w miarę stabilny. Choć miała problem z oddechem a gorączka mimo leków nie spadała poniżej 39. Zapadła decyzja ,że jednak dajemy Missuni szansę i leczymy dalej. Tym bardziej, że ona do tej pory nie chorowała.
Wieczorem jednak już było bardzo źle. Bardzo! Wetka w między czasie zadzwoniła by omówić nadeszłą morfologię z biochemią. Było tragicznie. Bardzo. A Missunia już nie była w stanie swobodnie oddechu złapać. Zrobiła się biała i żółta. Lekarka zgodziła się zostać, poczekać na nas. Do rana Mała by się udusiła na naszych oczach. Nie było sensu przedłużać cierpienia.
Odeszła tulona przeze mnie. Szybko. Taka słabina już z niej była. Ona, taka zawsze waleczna, poddała się.
Nie mam sił przerzucić fotek. Mała Missi z racji swej zadziorności i ostrożności ma ich mało. Unikała aparatu jak prawdziwa celebrytka.
Rzecz straszna, wręcz rozrywająca serce się stała.
Podobna jednak już się wydarzyła. Kto pamięta "cmentarne dziewczynki" ten wie ,że tylko jedna się ostała, Nelunia. Pozostałe dwie w ciągu tygodnia odeszły na FIP. Miały 2 miechy. Myślałam ,że już się to nie zdarzy.
Czujemy się wszyscy jak mordercy. Nie po to je ratowaliśmy by pomagać im odejść. Wszystkie upasione, zadbane, wesołe. Chwila wystarczyła i nie ma dziecka kociego. Dosłownie chwila.
Tak strasznie ryczałam, że wetka nie wiedziała co zrobić. Dopóki oddychała Missunia to trzymałam się dla niej. Potem...
Bardzo Paulince dziękuję ,że pomogła Missuni. Mimo ,że skończyła dyżur.
Życie toczy się dalej. W południe pojechała i trisia do weta. Dostała na imię Klementynka. Ma 3 miechy. Zaszczepiłam ją. Siedzi w klatce. Zagaduje, mruczy, je, bawi się, chowa w kuwecie. Umie i z niej skorzystać.
Oby nic się przy niej nie zadziało. Oby!
Obawa i strach są. BożeTyMój tak wielki jak Himalaje.
Wiecie ,że ja poważnie się zastanawiałam czy ją w tych paletach nie zostawić

Takie kocie dziecko miałam obawy łapać.

Skoro nie chce podejść do ręki, to jest jakiś znak, myślałam. Będę wszak karmić co dzień. Może przetrwa. Może się jej uda?! Anka Kwiatkowa dopiero mi zjebkę puściła niezłą i ogarnęłam się.
Dzięki za wsparcie i światełko dla Missi.