Jest siatka, jest masakra.
Doszło do tego, że nie możemy w ogóle spojrzeć w stronę balkonu. Jak tylko Nala to zauważy to zaczyna się jazgot. Jak już otworzymy balkon, to choćby spała snem kamiennym i tak będzie na nim pierwsza. I biega, i drze japkę ze szczęścia. Do domu wracać nie chce. Coś czuję, że za moment skończy się to antybiotykiem.
Lilo jeszcze się boi. Sam z siebie wystawia tylko głowę na balkon zachowując resztę ciała w mieszkaniu. Wyniosłam go na zewnątrz. Brzuch przy ziemi, ale nie uciekł. Obwąchał wszystkie roślinki. Ł. woła go do środka, kot z brzuchem przy ziemi idzie. Nagle widzi. Wielki, szary przedmiot. Strach ogromny niczym u Stefka Burczymuchy. 5 złotowe oczy wlepiają się w Ł. i nagla kot przemówił "Tate, ja sem tylko jeszcze to powoncham". Po czym grzecznie wrócił do ciepełka. A my ? No cóż, tarzaliśmy się ze śmiechu.
