Mam wariactwo w pracy i jestem zgnębiona i padnięta.
Mamy toksyczną koleżankę w pracy (chyba o tym pisałam już) co zrobiła nam taki kipisz, że jeszcze mi się ręce trzęsą. Oparło się o dyrekcję z kierownictwem. Suma sumarum dostałam nową działkę do zrobienia. Muszę się jej nauczyć a stara już jestem

Nie czuję się wyróżniona. Mam wrażenie ,że ta osoba już sobie to umyśliła i robiła wszystko by osiągnąć swój cel. Co zrobiła. Ale to moje wrażenie.
Dziś rano było już widniusio. O dziwo było tych kotów od cholery. Przyszedł biało-czarny i czarny. Czekały w ogródku Mamuśki. Była chuda bura trisia z komunałki, dziecko jeszcze. Był rudy i krówek -koty właścicielskie. Musiały dulczeć przez noc. Bo wątpię by ktoś o 5 rano tyłek zrywał i schodził by drzwi otworzyć. Przy Szyluni, gdy ją wołałam, coś mi zaskrzeczało za plecami. Myślałam ,że to ona. Bo potrafi tak jojczyć gdy zagapię się. Odwracając się szukam oczami sylwetki kulistej a zobaczyłam... rudzielca. Klona Mamuśki. Stał i gadał do mnie. Przestałam wzywać Szylunię dając temu naszykowaną miskę. Zeżarł aż mu się uszy trzęsły. Zerkałam na ucho ,jednak nie było przycięte. W sercu zalęgła mi się nadzieja, że to może nasz kocurek co zaginął. On nie miał zaznaczonego ucha i tak piszczał do mnie. Ale to chyba nie on. Pomijam,że dobrze wygląda. Oby to był czyjś. Tylko niepokoi mnie wyraźny ślad po obroży na szyjce.
To wszystko przyłazi na wyżerkę do naszych stołówek. Nie ma szans zabronić, zakazać. Poza tym chyba nawet nie chcę. Nie wiem jaki kot potrzebuje pomocy. Trudno, latam , płaczę, płacę i kroję.
Dziś mi aż niedobrze z żalu za Kocurkiem. Taki już się fajny zrobił. Wyleczony, gadatliwy, czekający pod tujami.
Rudo-białego nie widać. Nie wiem czy je za tym płotem. Ptaki na pewno wyciągają resztki ale może i on coś złapie. Jeśli żyje jeszcze. Widno się robi i sroki z wronami już sterczą i stróżują gdzie się sypnie trochę dobra.