Przepraszam za milczenie. Ale jestem tak padnięta, zniechęcona i zmęczona ,że nic mi się nie chce. Mam dość ostatnich losowych schodów.
W łazience widnieje kosmiczna dziura i koszt jej łatania nie będzie mały. Załatanie nie oznacza ładnego wyglądu bo kafelki sprzed 20 lat nam się 'wykończyły". Do tego
walnęła nam spłuczka i wężyk do niej.
Prowizorka na kraterze spędza mi sen z powiek. Wieje z niej , przynosi różne zapachy więc koty sporo czasu spędzają przy niej niuchając. Obawiam się czy ciekawość nie zwycięży i czy nie zechcą sforsować przeszkody. Moment nieuwagi wystarczy. Drzwi się nie domykają. Niestety, chata nam się sypie.
W nocy śniła mi się demolka. Straszna. Mocno się umęczyłam. Śniła się też mi moja nie żyjąca rodzicielka. Jak na razie nawiedza mnie w snach jak coś złego ma się wydarzyć więc trzęsę portkami na zapas. Po prostu jestem zła i tyle. A jeszcze bardziej zmęczona. Migrena daje o sobie znać. Jest nie odłącznym towarzyszem stresu.
Wczoraj jak karmiłam las miałam wrażenie ,że słyszę płacz kota. Obeszłam okolicę. Nic. Ale niepokój pozostał.
Pokiciam dziś. Oby to były zwidy słuchowe.
Dziś rano wyniosłam w wiaderku wodę by ptakom i kotom dolać. Puste postawiłam przy schodach. W zamyśle miałam zabrać wracając. Nie schowałam głębiej pierwszy raz. Pomyślałam sobie ,że przesadzam z ostrożnością, bo kto o 5 rano zajebie mi wiaderko

Do tego pada mocno i wieje. Zostawiłam. Jak myślicie, czy stało tam nadal? NIE! Komuś się przydało!? Rynce opadają.
Mila źle się czuje. Nie wiem jak temu kotu pomóc i co podać. Prawie nie je. To nie jest kot na kroplówki.Na podawanie leków też. Niby wyniki ma ok jak na nią ale kociak mi się wyłącza. Do tego zrobiła się okrutnie kochana. Co jeszcze bardziej niepokoi. Podsuwam jej smaczki i smakołyki i wszystko co wpadnie mi do głowy. Ew poliże. Gdy nie odpuszczam...ucieka. Chowa się przed nachalnością. Woli z kuwety nie skorzystać czy wody nie wypić, byleby na mnie nie wleźć.