Niedzielny dzień przespałam z przerwami. Koty doceniły spokój i też drzemutały sobie. Obłożyły mnie futrami nawet mocno nie udeptując. Ulisiek i Precuś to cuda są wielkie. O fajnym serduszku. Uliś co i raz dotykał mnie nosem i dawał całuska jakby sprawdzał i pocieszał. Janusz był w pracy, zupa była ugotowana ... to mogłam poleniuchować. Nikt mi się po domu nie kręcił.
Zupa... W związku z tym, że nie zostały zakupione przez Janusza "zamówione" przeze mnie produkty zrobiłam powtórkę wcześniejszej. Wariacje na temat kartoflanki. Tylko smażone plastry kiełbasy dorzuciłam. I kaszę jaglaną by gęstsza była. Dodałam też serek topiony na wyraźne życzenie TŻ-ta. Tak mu ostatnio zasmakowało. Pomyśleć, że tak się przed tym bronił wybrzydzając i krytykując pomysły serkowe. Polewka wyszła wyjątkowo dobra. Na wyjadaniu resztek z garnka został złapany nasz Rudolf

Kot co nawet kawałka wędliny czy innego dobra do pyska nie weźmie. Zaś w nocy , przez ból głowy, doszedł do mnie rumor z kuchni. Na tyle uciążliwy ,że wreszcie wstałam i zajrzałam. Wydawało mi się ,że koty puszkę wygrzebały i wylizując toczą po podłodze. Zapalone światło niczego nie ujawniło. Poszłam położyć się i znów słyszę łomotanie metalu. No, coś musi być w tej kuchni ciągnionego. Wlazłam cicho, rozjaśniłam lampkę i... widzę Ulisia, Precelka, Yoco i Agrafkę siedzących dookoła garnka z zupą co ją Janusz przed pracą odgrzewał. Każde sobie łapę oblizywało. Wsadzona łyżka wazowa dała szparkę między rantem gara w przykrywką i te cholery wsadzając kończynę zbierały na pazurki danie. Szorująca o rączkę łyżki pokrywka dawała takie uciążliwe dźwięki. Na dnie same resztki były ale futra poradziły sobie doskonale. Wzięłam wylałam co zostało i pochowałam. Zła na Janusza ,że tak wszystko zostawił. Brakuje mi jeszcze rewolucji w kuwecie. Pierwszy raz ( a może pierwszy tak głośny) koty zajęły się zupiną. Nie zostawiam nic na kuchni otwartego. Staram się chować po wystygnięciu. Teraz muszę starać się jeszcze bardziej!