Święta nie święta do kotów chodzić trzeba. Widać różnicę jednak. Nie, nie spotykam Mikołaja z workiem prezentów. Nie, koty nie przemawiają do mnie ludzkim głosem. Różnica jest w braku ruchu ludzko-autowego. Jest SPOKÓJ! Mogę spokojnie karmić. Koty czekają jak zwykle nie świadome jaki teraz jest "doniosły" czas. A mnie martwi apteczne dzielenie pozostałości ner. By każdemu starczyło. Niestety, sklepy zawiodły. Choć to nie ich wina jednak. Nie dowieźli i już. Po raz pierwszy w tym roku Wielkanoc i Boże Narodzenie były i są gimnastyką nerkową. Mimo zamówień o wiele wcześniej nic nie dotarło. Żal w oczach pań sklepowych bezcenny. One prawdziwie były tym zmartwione.
Nie obyło się bez horroru.
Wigilia.
Idę karmić koty przed szesnastą. I co? Widzę Króweczkę, co w piwnicy winna siedzieć, skuloną na zimnej wolności. To kot nie znoszący zimna. Ma ponad 10 lat. Drobna, chuda, o króliczej sierści, na szczudlatych nożynkach stąpająca. Ktoś, na pewno przyjaciel

, otworzył okienko piwniczne i dziewczyna wyszła.
Daję jej jeść i dzwonię do P.T. Trudno. Wiem, że ma mieć gości ale ona ma klucze do piwnicy. Przybiega prawie natychmiast. Czas ,który nie jest natychmiastowy, to ogacenie się w ciepłe ciuchy. Leci z kluczami do piwnicy by otworzyć okienko. Siedzi już na nim Króweczka po drugiej stronie i trzęsie się. Niestety, zanim ona oporządza okienko, mała rezygnuje z dulczenia i leci w zimny świat. Ja za nią. Co ją przeraża. To bardzo bojaźliwa mała.
Pani Teresa stoi w piwnicznym lochu i pilnuje by Ruda nie wyszła. Tego jeszcze nam brakuje by obie seniorki włóczyły się po okolicy. Rudzia cięgiem nawołuje Krówcię. One bardzo, ale to bardzo się kochają. Zostały tylko dwie ze stada kotów z bloku 53. Zawsze razem, zawsze stulone w siebie.
Chodzę za Krówcią i kiciam. Dwa bachory zwane dziećmi zauważyły kota i drą się. Przedrzeźniając moje wołania. Proszę rodziców by je uspokojono. Wyjaśniam sytuację w wielkim skrócie. Niestety, to groch o ścianę rzucany. Na szczęście jadą gdzieś na Wigilię i "dzieci" zostały upakowane i wywiezione. Niech im opłatek lekkim będzie.
Kiciam. Na spokojnie. Otwieram tackę od Marzeni. Capi mocno. Układam ścieżkę. Może zwabi. Małą przemieszcza się spacerkowo w kierunku dla mnie pomyślnym. Część kładę na okienku. Krówka już blisko jest.
Cholera. Ruda też ma dobry węch i wylądowała przy żarciu. No, jeszcze brakuje by nam druga wypełzła. Zganiam ją. Czyli na bezczela strącam kocicę do piwnicy. A za moimi plecami uciekinierka zmaterializowała się. Po wielu chwilach wreszcie wskoczyła i z lekkim popychem wylądowała tam gdzie trzeba. Obie futerkowe przywitały się z wielką radością. Tulankom i miaukom nie było końca. A my? A my z radością mogłyśmy ruszyć do domu.