A jednak usłyszeliśmy dzisiaj wyrok- chłoniak w śródpiersiu- duży 4-5 cm guz... Rokowania mnie zdruzgotały- weci mówią, że to nieuleczalne, że chłoniaków się nie operuje, podaje się tylko chemię i sterydy, żeby przedłużyć życie kota o kilka miesięcy do ponownego zachorowania (jeden weterynarz ostrożnie użył słowa "lata" w zdaniu "może, w wyjątkowych przypadkach 2 lata, ale proszę się nie nastawiać". Czytam fora i tam wszędzie ludzie piszą, że kot przeżył kilka miesięcy z chłoniakiem...
Nie potrafię tego przyjąć do wiadomości
Stąd prośba do Was o Wasze historie związane z podobnymi przypadkami i przemyślenia, nad czym się zastanawialiście, co zrobiliście i teraz uważacie, że zrobilibyście inaczej.
Kot ma 5 lat, pierwszym objawem było zmniejszenie aktywności, szybsze męczenie się i zadyszka, lekki spadek wagi z 5,5 do 5,3, lekkie zmniejszenie apetytu.
Miał problem z kamieniem nazębnym, więc usunęliśmy u weta, wcześniej był osłuchany i zbadana krew- wyszły niskie leukocyty ale nie było to przeciwwskazaniem do zabiegu, więc nic z tym nie robiliśmy.
Tydzień po ściąganiu kamienia miał szczepienie i tu się zaczęło. Kot zareagował bardzo źle na zastrzyk- z dnia na dzien bylo gorzej, polegiwanie, ospalosc, ciągłe wymioty pianą, kot nie jadł i nie pił. Jednak dwa lata wcześniej zareagował podobnie na szczepionkę i to uśpiło moją czujność- zostały podane leki na objawy, ustabilizował się na dwa dni, po czym zaczęło się od nowa...
Tym razem pełna diagnoza- na rtg widoczny guz w śródpiersiu 4-5 cm, guz jest w zamknięty torebce, niejednorodny w środku. Poza tym uniesiona tchawica i przełyk- przez to kot miał duszność, problemy z oddychaniem i nie jadł.
Podejrzenie grasiczaka, chłoniaka, ropnia lub martwicy. Pozostała część kota jest czysta, było robione też USG. Wyniki krwi podobno nie były złe.
Następnie po wykonanej biopsji padło na chłoniaka.
Zostałam poinformowana, że pomimo tego, że guz jest w torebce chłoniaków się nie wycina i jedynym wyjściem jest chemia i sterydy, które przedłużą życie zwierzaka, ale za kilka miesięcy nastąpi remisja.
Umówiliśmy się więc na jutro na chemię.
Zaczęłam czytać o radioterapii, ale wychodzi na to, że w Polsce nie robią?
Czy znacie jakieś kliniki w Polsce lub w Niemczech, które leczą chłoniaka do zera, czy jest to po prostu nieuleczalny nowotwór i mam się przestać nastawiać?
Cały czas mam z tyłu głowy, że powinniśmy spróbować to wyciąć, skoro jest w "torebce", nie ma powiększonych węzłów i daje głównie objawy związane z naciskiem na serce, płuca i przełyk, ale jedni weci mówią tylko, że "chłoniaka się nie wycina bo odrośnie", inni, że "nie, bo operacja na klatce piersiowej", zastanawiam się, czy jest nikły cień szansy, że jednak by nie odrosło...
Po drugie nie konsultowałam się jeszcze z dr. Orłem z krakowskiego KrakVetu- wiem, że jest chirurgiem, myślicie, że jeszcze jest sens pytać o operacje?
Po trzecie zastanawiam się nad opcją, którą mi zaproponowano- najpierw sterydy, obserwacja jak się zachowa guz i ew. potem chemia, ktoś próbował takiej metody?
Z góry dzięki za wszystkie Wasze słowa, potrzebuję opinii osób które się z tym zetknęły, nawet po to, żeby wiedzieć, że zrobiłam wszystko.


