» Czw maja 23, 2019 7:12
Re: OTW19-zawsze mogło by być lepiej...
Wyszłąm dziś o 5,30 na karmienie i wszystko było. Obie, powyższe, małe jak zwykle czekały na trzaśnięcie drzwi od klatki i znajomy szelest stópek. Połączył je zły los. Króweńka była ze stada kotłownianego. Trzymała się jako dziecko sióstr i braci. Kastrowałam ją jako młode kocię. Zabiedzone okrutnie. Ona, Biała, Kropka, Noski... żyły razem. Ciotki, wujkowie... Trzymały się razem. To były trudne czasy. Spały w kotłowni lub za deską przylegającą do ściany. Zima, deszcz... Mnie się serce krajało jak tam trafiłam. Prawie 60 kotów a wszystko marne. Pełno dzieciaków-podrostków. Dołapki pchały się gromadnie tak były głodne. Jadły wtedy jeszcze wszystko. Od puszek psich do makaronu. To były bardzo złe czasy. Nerki szły w dziesiątki kilogramów. Puszki w setki, suche w wagony, tony ryżu... Gdyby nie pomoc przyjaciół nie wiem jakbyśmy finansowo udźwignęli. Bo nie tylko tam karmiłam. O fizycznym zmęczeniu zmilczę.
Pierwsze budki dla anszych przywiozłam z Januszem od Praksedy. Potem zaczęłam zbierać rzeczy ze śmietników. Widać mam bakcyla zbieraczego. Meble, regały, szafki, wanienki... i przerabialiśmy to na budki. Pełno zaniosłam do kotłowni by tam miały ciepłe posłania. Do blaszanego garażu. W blaszaku szafki na ubrania też przerobiliśmy na posłania. Okryte kołdrami i kocami, wyłożone polarem doskonale spełnily swoje przeznaczenie. Nie każdy wybraniec mógł trafić w dziurę z rurami ciepłowniczymi więc trzeba było coś zmontować dla innych. W "drzwiach" kotłowni zawiesiliśmy kotarę a szpary poupychaliśmy gałganami. Było ciepło. Koty tam się spod tej dechy przeniosły. I do blaszaka. Miały tam suche i wodę. Co dzień przełaziłam przez płot by zmieniać im ją i dosypywać chrup.Leniwcom dać mokre. Trwało to wiele, wiele lat. Nosiłąm nie tylko gary ale i miski ze sobą by każdy miał co jeść.
Ruda. Ruda mieszkała w piwnicznym bloku. Jako jedyna ostała się z armagedonu trucicielskiego. Sprawa oparła się o policję i straż miejską. Mnie też grożono. Bez skutków prawnych się obyło ale wystrachali się. Oplakatowany został cały Otwock z informacja, że w takim a takim bloku trute są koty. Z prośbą, że każdy kto zauważy truchło zwierzaka ma dać znać na: tutaj podałam telefony policji, mój i TOZ. Uspokoiło się. Ruda miała dzieci zanim ją złapałam. Białą dziwczynkę i rudego chłopczyka. Cała trójka wylądowała w Koterii na kastrację. Strasznie to przeżyły. Rudy zginął po roku pod autem budowlańców. Biała zachorowała i znikła. Nigdy jej nie znalazłam. Ale do Rudzi wprowadziło się kilka innych kotów. Sekutnik i Pingwisiek. Nówki. Pierwszy młody, wypuszczany i wreszcie nie wpuszczony. Pingwisiek starszy , z łbem jak sagan. Ciągle chore oczy. Dwa wielkie kocury, bardzo się kochające. O ich przyjaźni pisałam już. Żyły w tej piwnicy wbrew jednym. A za pozwoleniem drugich. W między czasie Krówcia i dwa Noski tam się przeniosły. Mniej liczne towarzystwo. Łatwiej było. Wpierw trzymały sie osobno. Potem zaczęły przebywać razem. Cieplej też tam było. Niestety, po remoncie bloku, gdy wstawiono nowe okienka (ileż było zachodu by wszystko wypuścić) Kocury przeniosły się pod balkon rozmnażaczki. A Rudzia ,Krówka i Noski do bloku innego. Zimą żyły w piwnicy. Wiosną były wypuszczane. Nosiłam karmicielce jedzenie. I noszę cały czas.
Z tak wielkiego stada została już tylko Kropka, Ruda, Krówka i Szyla. Z 60 kotów. Po 11 latach.

Dla naszych Słoneczek [*] Kochamy i tęsknimy.