Zimno. Bardzo zimno. Taki chłód gorzej się odczuwa niż zimowym rankiem.
Myślałąm ,że się skurczę do orzeszka jak rano wstałam. Musiałam wcześniej, bo dziś sama i wsio na mnie. A Uliś nie odpuści nawet strzykawki. Długo się schodzi z jego karmieniem czasami. Jeszcze reszta tałatajstwa, kuwetki, zamiecienie... Uliś. Ma dni, że porcjami podjada. Miał dziś dobry humor. Słyszałam ,że stan szczoteczek do zębów w łązience sprawdzał. Wybiegł potem w podskokach z niej. Z uniesionym ogonem podryłował ku pokojowi. Cholera i Synuś za nim. Warki, przepychanki, gonitwy. Uliś był w posiadaniu obiektu mocno pożądanego czyli... tamponu. Ukradł z pudełeczka stojącego na półce. Jakże mnie ucieszyło to mocno. I ta szczoteczka i to kradziejstwo. Znaczy, że dobrze się w miarę czuje.
Pobiegłam potem do dzików. Rudzia i Krówka nawet nie przyszły. Strasznie chłodu nie lubią. Tylko Mamuśka była. Oraz Kropka z Dzidzią. Reszta zapadła się gdzieś w polarach.
Wczoraj wrócił kocurek z chorobowego. Nie było go ponad dwa tygodnie. Nie spotkałam go ani wczoraj ani dziś. Choć żarcie pod blokiem było zjedzone gdy wracałam z pracy. Aż zdziwko mnie ogarnęło bo myślałam, że Janusz nie wyłożył potrawki po południu. Był i tutaj i w lesie. Tylko "tutaj" już zeżarte było. Może to nasze kocurzysko się już obsłużyło. Oby. Dziś rano zostawiłąm także deczko potrawki.
Z okazji lasu wygłosił swoje przemówienia, że robimy szkodę kotom. Wieką, wielgachną. Jaką? Ano karmimy je, nawykają do tego i gdy przestaniemy to nie będą sobie dawać radę. Wielka szkoda z naszej strony. Częściowo się z nim nie zgodziłam. Ku jego zdziwku. Wszak ma rację. A ma i owszem. Ale częściowo tyko. Bo Budryś jak w lesie nie będzie żarcia przydrepcze na... kotłownię
We wtorek późno wracałam to koty stęsknione były. Do kateringu znaczy się. Dobrze się złożyło niejako, bo PT nie wyszłaby dożywić swoje dzidzie. Czyli Rudą i Krówkę. Wywędrowała do ludzkiego weta. Wcześniej dając mi dokłądne instrukcję co i jak mam robić. Jak jest insza godzina, czyli późniejsza niż zwykle, wszystkie futra czekają. Tak też było i teraz. Ale takie powroty mają inną wadę . Sąsiedzi prowadzą ożywioną dyskusję przed klatkami. Powracali z pracy lub specjalnie wyszli by mudę samotności zabić. Tak i teraz było. Idąc za blok by panny nierozłączki nakarmić, minęłam panią Basię i panią Odpsa zbierające pranie. Się skłoniłam. Się odkłoniły. Zostałam odprowadzona przez p.Basię dokładnie bacznym wzrokiem. Potemi pomkła kobieta za mną by zerknąć czy za żywopłot dygnę. Czy też do domu polezę. Pani Odpsa składała poszewki nadal. A ja? Ano dygnęłam za ten budyneczek. W ogródku pani Joli. Za jej przyzwoleniem (siedziała w oknie) wyłożyłam smakołyki. Dziewczyny rzuciły się na nie. Ale tylko wtedy gdy postawiłam miskę, za instrukcją p.Joli, we właściwym miejscu. Nawet taki szczegół ma znaczenie. Potem stojąc za płotkiem wymieniałyśmy sobie uwagi o życiu , jej kwiatach, zdrowiu, futrach... Rapem coś zaszumiało, trzasła gałążka i ...wychyliła się z dziury żywopłotowej łepetyna p.Basi. Czarny, kruczy włos rozwiany wiaterkiem i ucapirzony witkami ukazał siwe jak babie lato odrosty. Jak mnie zauważyła łepetyna, to deczko sonfudowała się. Widać miało być tajemniczo. Niewidocznie. Prostując swój grzbiet , łepetyna wprowadziła resztę kadłuba na naszą stronę. Oczy strzelały po bokach, szukając misek. By dokładnie sprawdzić czy nie jest to gdzieś ukryte, łepetyna schyliła grzbiet i przeczesywała ziemię, krzaki, zarośla. Stoję więc, gapię się, raportuję okiennej Joli co się dzieje. Widząc i słysząc wszystko, łepetyna uruchomiła rozumek i dla kamuflarzu zaczęła gałązki zbierać. Utworzyła nawet urokliwy bukiet. Miała nawet chęć tym bukietem obok mnie pomachać, celem sprawdzenia czy futra tam jedzą, ale jam na drodze stała. Dzielnie, nie wzruszenie, z uśmiecham na ustach swych koralowych. Gdy już łepetyna była przy mnie prawie, odezwałam się z największą słodyczą jaką mogłam wydobyć
pani Basiu jakże piękne ognisko z tego bukietu będzie, bo chyba na nie pani taki susz zbiera; no chyba że do wazonu; pomysłowe nawet bo to to wody nie potrzebuje . Zaszumiało, kurz nawet nie wyrobił się unieść, gdy łepetynka zaniosła swe krucze loki i odrosty zza dziurę. Byle z dala od nas.
Uczciwie? Nie lubię tej kobiety. Mało kogo staram się nie lubić. Wolę być obojętna. Ale jej nie lubię. Znam ją z najgorszej strony. Prowadziła kiedyś sklep i nie raz kantowała. Córkę także. Kiedyś się starłyśm o to. Danka miała zakaz chodzenia do niej. Zawsze musiała uszczyknać coś dla siebie. Nikt mi nie wmówi ,że to pomyłka była. Ciągle i ciągle. Nie lubi zwierząt. Gdyby mogła, gdyby jej głupio nie było, to by nie raz nóżką rozumu je "nauczyła". Szuka pretekstu by się uczepić, donosi na nas do SM i ADM. Szczególnie na PT. Nie raz miała przez nią kłopoty. Wczoraj liczyła, że mnie złapie. A ja liczyłam na to co się stało.
Ciekawe co z tym "bukietem" zrobiła?!