» Wto mar 26, 2019 14:15
Re: OTW19-zawsze mogło by być lepiej...
Teraz będzie o południu sobotnim. Wyszłam ci ja sobie, bez większej chęci, na wieczorne karmienie dzików. Trza im wszak doopki napchać, by noc wytrzymały. Zimną, ciemną i z pustą michą...nie są w stanie przeżyć. Odzialam się w lżejszą kocią kurteczkę. Jako ta reszta wdzianek wysłużona jest, ale nosi się jeszcze dumnie. Ma zielonkawy kolor, jest z płótna grbego jak żeglarskie gacie, postrzępiona przy rękawach jak żeglarskie portki ... Ale ma całe kieszenie, dobre eklereczki i kapturek co mą głowę umordowaną okryć może. Ciepło bylo. Niebo takie sobie ale nie zabełcone ciemnicą. Wiaterek chłodnawy me poliki muska. Idę. Plecaczek poprawiam. Najsajpierw wydoiłam ... pompę podwórkową. By fruwacze miały co pić. Resztka ,jaka bełtała się jeszcze na dnie powodowała, że na dziobach stawały by jej się nachapać. Nad rantem wiaderka jeno im tyłki pierzaste sterczały. Ochlajtusy jedne. Rano cały sagan był a one tak sobie ją wyżłopały beztrosko. A upałów nie ma.
Potem cichcem przemkłam się pod oknami blokowiska by w ukrytym wiadrze zostawić strachulcom żarło. Któryś tam przychodzi, bo wsio znika. Potem podyrdałam już wprostowana ku lasowi. Ciesząc się chwilą. Włażąc na drogę piaszczystą zobaczyłam z dala parę ludzką stojącą kole płota mojego. Nie lubię jak ktoś posesją się interesuje. Idę jednak swobodnie i niespieszno , szurając stopkami obutymi w kosmiczne buty koloru wiśniowego (pasi do khaki) , udając brak zainteresowania. Z dala już słyszę a pewnie glodne , nie mają sił, popatrz no tam jeszcze jeden siedzi, co one tutaj robią , żyje? . Zerkam przez sztachety, bom już dopełzła (com pisała) a tam w badylakach koty "moje " dulczą. Siedzą, to złe określenie. One są uwalone, rozpłaszczone wedle ziemi. A Budryś ,najbardziej widoczny, prawie w progu swe wdzięki ukazuje. Na michę czekają oznajmiłam podglądaczom i wlazłam na teren z wdziękiem rozsuwając wierzeje. Na mój widok, futra podniosły swe nadmuchane wiatrem poślady i galopkiem przez głód zwichrowanym, pognały do mich. Za plecami ,westchnienie zdziwieniem napędzane ,mój włos nażelowany podniosło ku górze. A myśma z godnością oddalili się ku stołówce. Przy cienkich pogadankach Budrysia.Bo on gadułą jest. Taki piszczący.
Po lesie Mamuska blokowa jest na liście pasożytów. Już czekała. Zaszyta w krzalunach, niewidoczna dla oka, materializuje się z niebytu kręcąc pupą jak zawodowa tancereczka. Kocha Felixy. Kocha Felixy postawione pod świerkiem. Jeśli stoi micha gdzie indziej nie je. Dzikie koty lubią jedzenie podczas opadania szpil. To jasne!
Z dala już słychać ryk ... Kropka ryczy czekając na swoją kolej. Nie podejdzie bliżej. Ale daje znać o sobie bym nie zapomniała. Wraz z ciepełkiem i dłuższym dniem porzucila zbiorowe żywienie w kotłowni na rzecz samotnego posiłku pod autem. mamcia żre Felixa z igłami. Ruszam dalej. Idę sobie chodniczkiem ku kotłowni. Na końcu chodnika Kropa już siedzi. Zerkam na kobietkę co swój ogródek obrabia przy klatce ostatniej Fajna rabatka okolona kostką (zapierdzieloną?) , już kwitnie. Pani roboczo odziana, wyrywa chwasty. Zerka na mnie. Ona już wie, że nie ma szans. Nie ma szans wywalić sterty zielska, jaka poleguje mało dumnie u jej stopek nie małych, za płot kotłowni. Tam gdzie koty bytują. Tam gdzie miski stoją. Starłyśmy się na tym polu i moje wywrzaskuny całe osiedle słyszało. Bo kto slyszał by dbać o swoje pod okienne grządki a śmiecić wszędzie poza. Odwróciła się do mnie pogardliwie plecykami, kucła sobie na udach sporych (bo to duuuuża kobieta jest) i zajęła skubaniem. Grzebała paluszkami nie małymi , bo no wiecie jaka to kobieta jest, głowe ukokowaną pochyliła nisko. Jam swoją zadarłam wysoko, gdym przechodziła obok. Kropa drze ryja, chodnik się kończy, facet co mnie mija potyka się o swe nogi. skupiłam się na nim. Orłą wywinie? A on oOczy ma wlepione w dal siną. Ale jakoś tak nisko się gapi. Wręcz wpatruje zachłannie. Wpatrzyłam się więc i ja. Śledząc jego promień wlepiłam swych ócz korale w to co on zobaczył. A zobaczył wiele.
Grządkowej wdzianko górne pod cyc się podsunęło. Ukazując oponkę rozmiarów słusznych. Na pewno nie utopi się, gdyby wody wystąpiły, bo ma zabepieczenie dobre. Ale to nie koniec.Wdzianko dolne, spodniami zwane, też się jej obsunęło. Ale w dół. Zahaczając się na konkretnych udziochach. A nam, wypatrywaczom , ukazały się dwa poślady nie banalnej wielkości. Bo, wiecie, ona spora kobieta jest. Ale... to nie koniec. Te dwa bochny przedzielił pasek koronki.Koronki napisałam? Korony! Czarnej. Zwany potocznie stringami. Ale i one musiały być konkretne. Jako ten żagiel napięty walił po oczach i wyobraźni. Obcy zapatrzony , usłyszał moje zachłyśnięcie się, oderwał od widoku, puścił oko i oddalił się z warkoleniem. Chrumkał jak rozbawiony prosiak. I ja poszłam w swoją drogę w duszy roześmiana jak mało kiedy. Moja oponka jest mniejsza, moje stringi też są małe... nuciło mi się w duszy. Zawołałam Szylę. Doszłam już bowiem do Szylciowej stołówki. Cisza. Nigdzie jej nie widać. Wołam. Cisza nadal. Rozglądam się. A tam pod drzewkiem cherlawym ... doopa upasła i wypięta kołysze się na dwie strony. Szyla poluje na wróbliczka. Szyla i ty przeciw mnie jęknęłam.
Dupna te sobotnie popołudnie jest i tyle.

Dla naszych Słoneczek [*] Kochamy i tęsknimy.