Dziękuję za zaglądanie i kciuki.
Wczoraj obkleili mi cycki czymś tam, przypieli ustrojstwo i kazali wyłączyć telefon. Na dobę. A po dobie bieg z innymi badaniami. Potem padłam.
Jestem zmęczona mimo leżenia w wyrku. Zmartwienia nie odpuszczają bo martwię się o dzikuny bardzo. Janusz ma dziś gar chrup zanieść, zamówić nerki i wątróbkę i saszetki dla dzików.
Tabo10 masz rację. Lęk o nie jest okropny. Ten je tylko wątrobę kurza. A ta tylko w tym jednym miejscu jest. Nigdy nie wychodzi dalej i czeka...czeka... Ten tylko saszetki a ta tylko tacki. A nery lubią drobno krojone bo większość to już leciwe koty.
A mnie się chorować zachciało.
Jeszcze nie ma pełnej diagnozy. Czekam na rezonans rozumku. Ale lekarze twierdzą, że przeszłam (trwam ?) w udar. Lekarz rodzinny miał nosa kierując mnie do szpitala. Choć bardziej błędnie obstawial. Tylko coś nie pasowało. Na ostatniej prostej zrobiono mi tk i nie znaleziono ( o dziwo?!) kłaków tylko " coś " innego. Gdyby na skierowaniu nie było wpisane " laryngolog/neurolog" to by mni wypuszczono bez słowa po pierwszym trybie. Za takie skierowanko też mi się dostało. Ale to inna historia. Tak jak inną historią jest to, w jaki sposób tą wieść mi obwieszczono. Radośnie i tubalnie. Przedstawił wizję guza czy czegoś tam przez co muszę zostać spowodowała, że udar wydaje się ludzkim rozwiązaniem.
Biorę leki, robię badania, staram się opanować bujanie w głowie i chodzić prosto. Opanować wymioty i nie patrzeć na sufit gdy leżę. Jakbym z karuzeli nie schodziła. O bólu czapy nie wspomnę bo to nie nowina.
Czemu to piszę? Wam jako przyjaciołom naszym od lat należy się prawda o stanie mego umysłu. Brak sierści w mózgu nie świadczy o mnie dobrze
