Byłam wczoraj u wetki, żeby pokazać wyniki badań moczu i przy okazji obgadałam zachowanie Dyzia.
Ona niestety też twierdzi, że kot ma powazną depresję (lanie koło kuwety i zataczanie kółek)

. Ma mi sprawdzić, jak się taka kocia choroba nazywa...
W kwestii siurania... Położyłam gazety, Dyź pieknie robi do kuwety (przynajmniej na razie).
W całej sprawie to już nawet nie chodzi o to lanie... Ale już nie mogę patrzeć, jak on sie męczy... Najpierw kojarzyłam jego zachowanie z chorobą, teraz już nie może być o tym mowy. Kot jest zdrowy i nieszczęsliwy...
Niestety coraz bardziej skłaniam się do tego, żeby mu szukać domu z ogrodem, bo przecież podawanie leków nie ma sensu. Wiadomo, jak działają psychotropy: najczęsciej nasenie (bo przeciez wyciszają). Nie chcę, żeby mój kot był wiecznie naćpany, a przez to pseudoszczęśliwy...
Ale oddaniu go zdecydowanie sprzeciwia się mój mąż. To jego ulubieniec, zresztą nie powiem, że tylko jego.
Nie byłoby problemów i z zakupem smyczy i z wychodzeniem, ale wetka zwróciła mi uwagę na jedną rzecz: jak przyjdzie jesień i zima, Dyzia nie będzie można wyprowadzac, bo ma wrażliwy pęcherz i łatwo się przeziębia. Co zrobimy wtedy?
Jakie są szanse na znalezienie domu z ogrodem kotu, który jest dorosły (może mieć i 8 lat) i nie jest miziakiem?

Serca podbija sprytem, inteligencją i łatwością uczenia się. Ale żeby za to go pokochać, trzeba go trochę poznać...
Oddałam już dwie znajdki do nowych domów (na szczęscie bardzo dobrych) i odchorowałam to. Dyź jest z nami półtora roku...
