Wczoraj wieczorem już nie miałam siły pisać. Całe popołudnie i wieczór spędziliśmy w lecznicy.
Po przyjściu z pracy wczoraj okazało się, że mały oczywiście przez cały dzień nic nie zjadł. Otworzyłam mu gerbera, wylizał troszkę ze słoika i ..... poszedł się bawić

Po chwili zapakowaliśmy go w transporter i pojechaliśmy na Białobrzeską. Martwica wygląda już naprawdę bardzo dobrze. Zaczyna się powoli oddzielać od reszty ciała i na dniach powinna odpaść. Po odparzeniu nie widać już śladu. Nadżerki również zaczynają zanikać. Dziąsła wyglądają już prawie OK tylko na języku jest jeszcze kilka nadżerek. Pobraliśmy mu krew na kreatyninę i mocznik, dostał lek na nadżerki, żeby przyspieszyć ich leczenie i kroplówkę. I chyba zaczyna w końcu zdrowieć. Wieczorem zjadł skrzydełko z kurczaka a dziś o 5.30 przylazł na łóżko, wgramolił się na mnie, usiadł mi okrakiem na szyji i wylizał po gębie dając znać, że czas na michę

Wstałam, zapakowałam mu całego gerbera, który po dwóch minutach zniknął bez śladu
Jak będę miała wyniki to będziemy wiedzieli czy nadżerki to wynik bardzo złej kondycji nerek czy grzybica po silnym antybiotyku. Tylko, że dziś rano pojawiła się inna możliwość ..... że te nadżerki to ani nerki ani grzybica po antybiotykach .... Jest możliwość, ze to jakaś choroba wirusowa .... Zuza od wczoraj prawie nic nie zjadła, a dziś rano przyłapałam ją na tym jak mieliła językiem w dziobku (w ten charakterystyczny dla nadżerek sposób) i miała lekko obśliniona bródkę tuż przy wardze ....

Nie udało mi się zaglądnąć jej do dziobka ...
Oboje mieli robione testy na białaczkę. Wyszły ujemne. Nie wychodzą z domu. Mały był tylko raz na wystawie.