Jestem zmęczona. To już nie te czasy, że rano kotlety zesmażyłam , obrobiłam na mokro podłogę, wstawiłam gary i poszłam o świcie koty łapać. Wcześniej teren obeszłam by wsio nakarmić. Herod babą już nie jestem.
Dziś załapały się na łapkę Rudzia i Szyla. Moment nie uwagi i wlazły. Trzas zamknięcia i ich ryk oraz szamotanie strasznie kudłatego wystraszyły. Zwiał. Zabrałam majdan stamtąd. Została jeszcze jedna na kotłowni. Miski zabrane. Ale mam przeczucie, że doopa będzie. On nie jest głodny. A do tego jest okrutnie bojaźliwy. Wystarczy, że gdzieś coś pyknie czy mnie zobaczy. Te dwie cechy zmniejszają moje szanse.
A te dwie cholery ubije. Niezłe bieganie mi zafundowały by je wydostać. Teren ogrodzony i do furtki daleko. Za stara jestem by pod czy nad siatką przechodzić. Ja...ja za stara

I ja to napisałam
Strasznie dziś zimno. Bardzo zmarzłam.
Kciuki strasznie potrzebne. Jak nie dziś to chyba dopiero za tydzień się uda stanąć z łapką. A już kastraty wrócą i trudniej będzie.
Kciuki, kciuki...
