Pralcia
Wracając do domu ok. 21.30, poszłam jeszcze do sklepu, niedaleko. I byłam świadkiem, jak chłopak złapał kota, ale kot go podrapał i zwiał. Samego kota nie widziałam. Chłopak był pijany i stał w grupie chyba sześciu (rozsądek od zawsze miałam mocno rozwinięty, że się tak wyrażę, a z wiekiem mi się pogłębia. Nawet nie mogę napisać, że stałam po wzrost, jak dawali rozsądek. Chyba w ogóle po nic nie stałam). Jeden z mniej pijanych nie krzyczał (bo pijany krzyczał), tylko powiedział mi, że w innym sklepie wisi ogłoszenie o zagubionym kocie. Poszłam tam (kawałek dalej, przez ulicę), zrobiłam zdjęcie ogłoszenia i zadzwoniłam pod podany numer. Właściciel przybiegł, ale kot (o czym wie chyba tylko z opisu) nie był jego. Nie był to też (raczej) żaden z moich wolno żyjących, bo one (mam nadzieję) nie dałyby się tak łatwo złapać na ręce. Właścicielowi obiecałam czujność. Wstawiam to ogłoszenie, chyba jednak tylko dla siebie, ale wstawiam

A potem duża ogrzała mięso, poszła na podwórko i jeden kot przyszedł na kolację
Pralcia