W niedzielę postanowiłam wynagrodzić Puchatkowi niedogodności życia w kociej gromadzie..

A zwłaszcza życia w towarzystwie Gaci..
W dawnych dla Puchatka czasach, kiedy jeszcze mieszkał sam jeden u mnie w domu, często zabierałam go na spacery i dłuższe weekendowe wycieczki za miasto.. Spacery zawsze bardzo lubił, tym bardziej, że raczej nie męczył sobie zbytnio łapek..

Raczej ja mocno męczyłam swoje..

Dla Puchatka świat najpiękniej wyglądał z wysokości moich ramion..
Dłuższe weekendowe wyjazdy też miały swój urok, ale na początku trzeba było zawsze przeżyć jazdę samochodem, której Puchatek nie znosił chyba jeszcze bardziej niż późniejszego towarzystwa Gaci.. Starałam się nie narażać jej na dłuższą niż dwugodzinną jazdę, a i tak potrafiła cały czas podróży przemiauczeć przeraźliwie..

Ale jak już byłyśmy na miejscu, nie trzeba było jej uczyć gdzie stoją miseczki i kuwetka..

Natychmiast akceptowała tymczasowy domek..

Zaczynała od obchodu całości z wysoko podniesionym ogonem, ocierała się o wszystkie dostępne meble.. No i zawsze tapczan pozostawał w jej niepodzielnym władaniu.. Na noc udostępniała mi kawałek, ale bez zbytniej przesady..

Uwielbiała wychodzenie na spacery i przesiadywanie na osobnym krzesełku w kawiarnianych ogródkach, jak się już nieco zmęczyłam taszczeniem puchatego ciężaru na rękach.. Nie wykazywała najmniejszej ochoty do wędrówek na własnych łapkach.. Nie muszę dodawać, że wszędzie, gdzie się pojawiałyśmy budziła sympatię i uśmiechy na twarzach ludzi..

Może miałam szczęście spotykać samych kotolubnych..
Potem, jak pojawiły się następne kociska, ze zrozumiałych względów ograniczyłam wycieczki Puchatka.. Wydawało mi się, ze jak zabiorę jednego to reszta się obrazi.. Ale tak naprawdę okazało się, że reszta nie przejawiała najmniejszej ochoty na plenerowe wycieczki.. Całkowicie wystarczało im siedzenie na parapecie okiennym i podziwianie widoków z bezpiecznego domku..
No i jakoś tak się porobiło, że skończyły się dłuższe weekendowe wyjazdy.. Chyba miałam za mało szeleczek, transporterków, no i przede wszystkim TYLKO dwie ręce..

A Puchatek też jakoś nie robił mi specjalnych awantur za brak wycieczek..
Ale właśnie w niedzielę postanowiłam przypomnieć Puchatkowi kawałki jego dawnego trybu życia.. Zapakowałam kicię w szeleczki, wzięłam na ręce i postanowiłam, że tym razem wycieczka będzie bardzo krótka i NIE samochodem.. Przez całą drogę do przystanku tramwajowego siedziała na moich rękach i rozglądała się spokojnie i z zaciekawieniem dookoła.. Trochę się bałam co będzie, jak dojdziemy do ruchliwej ulicy i jak Puchatek zareaguje na samochody i przede wszystkim na hałas nadjeżdżającego tramwaju, który miał być naszym środkiem lokomocji.. Czy nie przestraszy się i nie zacznie się szarpać i uciekać.. Nie doceniłam własnej kici.. Z całkowitą obojętnością obserwowała i ludzi i samochody i wszelkie inne źródła ulicznego hałasu..

Olała nawet jakiegoś szalonego motocyklistę, który palił gumy na światłach..

Siedziałyśmy sobie przez kilka minut na przystanku, czekając na tramwaj, a w tym czasie nie było nikogo, kto przeszedłby obojętnie wobec czarnego futerka siedzącego mi grzecznie na kolanach..

Wszyscy się pytali, czy można pogłaskać.. Na szczęście tramwaj zdążył przyjechać zanim z mojej persicy zobiłby się na przykład devon albo sfinks..

A w tramwaju ułożyła się wygodnie na moich kolanach i dalej grzecznie wyglądała przez okno.. Droga na działkę mojego Taty zajęła nam jakieś dwadzieścia minut.. Dopiero pod koniec Puchatek nieśmiałymi miaukami zaczął dawać mi do zrozumienia, że już wystarczy tej jazdy.. Na szczęście chwilę później trzeba było wysiadać.. W dalszym ciągu na moich rękach podziwiała nieznaną dotychczas okolicę, do momentu, kiedy nie weszłyśmy na teren ogródków działkowych.. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki z domowego pluszaka nagle zrobił się wspaniały drapieżnik z odwagą poznający nowy teren..

Natychmiast znalazła resztki kociej i psiej sierści w alejce działkowej, pokazała mi śmiesznie uciekające przed zagrożeniem małe robaczki.. Niewiele czasu potrzebowała, żeby znaleźć dla siebie najsmaczniejszą trawkę.. Przejście tych kilkudziesięciu metrów do działeczki zajęło nam prawie tyle samo czasu, co jazda tramwajem.. Ale przecież dookoła tyle ciekawych rzeczy i zapachów.. Nie miałam serca za bardzo popędzać Puchatka.. W końcu jednak doszłyśmy.. Puchatek został powitany z pewnym zdumieniem, bo nie mówiłam, że ją zabiorę z wizytą.. Działeczka też została gruntownie obejrzana i obwąchana.. Następnie zmęczony już nieco Puchatek postanowił odpocząć.. na krzesełku przy ogrodowym stoliku.. Ja zostałam poczęstowana kawką a kicia miseczką wody.. Odpoczynek nie trwał za długo, jak na moje potrzeby to nawet całkiem krótko..

Puchatek postanowił zwiedzić działkowy domeczek.. Od razu ogon został podniesiony najwyżej jak to tylko było możliwe.. Po krótkim czasie wszystkie mebelki zostały dokładnie zaznaczone.. Puchatek zaanektował nowe terytorium.. A następnie wlazł do szafy na kocyk i pokazał, że teraz to on już tu mieszka i teraz będzie PORZĄDNIE odpoczywał..
Po mniej więcej dwóch godzinach nadszedł czas na posiłek.. Po takim wysiłku bardzo pięknie został zjedzony solidny kawał duszonego indyka i kicia nabrała animuszu do dalszego zwiedzania okolic.. Niestety pogoda się nieco zepsuła i zaczęło porządnie padać.. Wszyscy przeczekaliśmy deszcz w domku i w pierwszej przerwie w padaniu zaczęliśmy zbierać się w pośpiechu do powrotu.. Wszystkie krzesełka i stolik trzeba było schować do domku, domek porządnie zamknąć i uciekać przed deszczem.. Puchatek bez protestu przetrzymał sprzątanie mebli, ale bardzo nie podobało mu się zamykanie domku.. Jak to, nowe już własne terytorium nagle robi się całkiem niedostępne..

Podczas zamykania drzwi i krat siedziała oburzona i zmartwiona na werandzie i z wyrzutem patrzyła na mojego Tatę..

Zaczepiała łapkami o jego spodnie, próbowała wspinać się do klamki, a nawet wskakiwać na parapet okienny.. Bardzo wyraźnie prosiła, żeby mogła tam jeszcze zostać.. Niestety, deszcz zwyciężył.. Wracaliśmy dosyć szybko ale w pewnym momencie Tata zorientował się, że zapomniał zabrać kluczy od mieszkania i w związku z tym trzeba wrócić, otworzyć wszystko jeszcze raz, zabrać zapomniane klucze, pozamykać z powrotem i dogonić nas w alejce działkowej..
Puchatek wreszcie zrozumiał, że mimo wszystko nic nie osiągnie i w końcu pogodził się z koniecznością powrotu.. Z wyraźnym ociąganiem, ale grzecznie wędrowała alejką z której było widać wejście na działeczkę.. Tata dosyć długo nie wracał, a my zdążyłyśmy przez ten czas dojść do miejsca, gdzie trzeba skręcić w następną alejkę.. I tu się bardzo zdziwiłam i ucieszyłam zachowaniem Puchatka.. Jak zobaczyła, że ginie jej z oczu wejście na działeczkę, rozpłaszczyła się na mokrej trawie z wyraźnym zamiarem czekania na Tatę..

Ruszyć się nie dała za żadne skarby.

Najwyraźniej stado spod jej opieki trochę się rozlazło i trzeba poczekać aż wszyscy zbiorą się w jednym miejscu..

Na szczęście po kilku minutach Tata pojawił się w zasięgu Puchaciowego wzroku.. Usiadła i cierpliwie czekała dalej.. W końcu stado znowu było razem i można było wreszcie ruszyć się z mokrej trawy.. Resztę drogi do wyjścia z działek przeszła również na własnych łapkach, intensywnie szukając nowych zapachów.. Przy bramie wyjściowej spojrzał na mnie znowu bezradny pluszaczek i poprosił, żeby go wziąć na ręce.. Do tramwaju już został zaniesiony..

Biedny kiciuś z takimi delikatnymi łapkami.. do stąpania po perskich dywanach..
Do domu dotarłyśmy tylko lekko pokropione resztkami deszczyku.. Ale futerko na Puchaciowym brzuszku wymagało użycia suszarki.. Wieczorem zadowolony Puchatek po raz pierwszy od dłuższego czasu ułożył się pięknie obok mnie i długo mruczał mi jak bardzo podobała mu się wycieczka..
Obiecałam, że jeszcze nie raz tam pojedzie..
