» Czw gru 01, 2016 16:22
Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show.
Ręce mi spierzchły do czerwoności i pieką. Zgodnie z procedurami wszystkie zabiegi wykonuję w gumowych rękawiczkach. Dłonie się pocą. Potem wychodzę na mróz i w efekcie uzyskuję strukturę skóry kompsognata. Kiedyś moja babcia robiła mi na czterech drutach piękne, wełniane rękawiczki w gwiazdki. Takie z jednym palcem. Wełna pochodziła od naszych owiec i babcia sama ją przędła, a potem farbowała na różne kolory. Ale to było dawno temu, wtedy gdy nie można było niczego kupić w sklepach i wszystkie ubrania, które nosiliśmy były szyte w domu. Albo robione na drutach. Zamierzchłe czasy ubiegłego wieku... Muszę kupić rękawiczki, bo swoje oddałam Pawełkowi. Jakieś ciepłe, szmatkowe. Absolutnie, za żadne skarby świata, nie kupię skórzanych rękawiczek. Może i są najlepsze, czy najbardziej eleganckie, ale czytałam niedawno, jak wielkim cierpieniem okupiona jest ich produkcja. W gazecie był straszny, w swojej wymowie, artykuł o farmie norek. Jakiś człowiek, zaangażowany w działalność na rzecz praw zwierząt, zatrudnił się na takiej właśnie farmie, pracował tam przez jakiś czas, a potem opowiedział dziennikarzowi, co się tam dzieje. A dzieją się rzeczy makabryczne. Żywe zwierzęta traktowane są, jak towar na drogie futra, trzymane w klatkach po kilka sztuk, żywione ohydną paćką z odpadów rzeźniczych i pozbawione wszelkiej ludzkiej życzliwości i jakiejkolwiek pomocy weterynaryjnej. Rodzą się w marcu, rosną, a w październiku są uśmiercane trującym gazem. To budzi jednoznaczne skojarzenia z obozem koncentracyjnym. I w rzeczywistości tym właśnie jest, bo krótkie życie norek na farmie jest gehenną. Nie tylko przebywają w nadmiernym zagęszczeniu i dostają do jedzenia substancję, której na wolności pewnie by nie tknęły, ale są też bite, a bywa, że i katowane. Nie rozumiem, jak można kopnąć, albo specjalnie przydepnąć butem futrzaste, kilogramowe zwierzątko? Jak można przytrzasnąć drzwiami główkę? Jak można umyślnie łamać komukolwiek nogi? Moja babcia powiedziałaby, że to trzeba Boga w sercu nie mieć żeby tak się znęcać nad stworzeniem. Złamać norce nóżkę... Przypominam sobie, jak minioną wiosną, moje dzieci wracały ze szkoły. Radosny świergot słychać było już na klatce schodowej. I tupot biegnących szybko po schodach nóg. Wpadały do domu, tornistry gwałtownie lądowały na podłodze w przedpokoju, a towarzystwo, zanim zdało relację z dnia w szkole, pędziło umyć ręce. Jedno do jednej łazienki, drugie do drugiej, a trzecie leciało do kuchni. Ręce były myte dokładnie, mydłem, pod bieżącą, ciepłą wodą. Jeśli były chłodne, to trzeba było je dłużej trzymać pod kranem żeby się ogrzały. Bo dotyk zimną ręką może być nieprzyjemny. A potem szli do Zosi pokoju, gdzie w gondoli wózka po Zosi, rezydowały nasze skarby ze swoją mamcią - prawdziwą królewną Florcią. Można było się przyglądać, a jak kociaczki nie spały, ani nie jadły, to ostrożnie można było wziąć maluszka na ręce. Na początku całowanie było dozwolone tylko w plecki żeby, nie daj Boże, nie zainfekować ludzkimi bakteriami pępuszków. Ale pępowinki szybko odpadły i całowanie obejmowało coraz większe obszary. Chuchanie ciepłym powietrzem w małe brzuszki natychmiast je usypiało. Kociątka przeciągały się w dłoniach, prężąc malutkie łapinki. I te, różowe łapinki były starannie i czule wycmokane ludzkimi ustami... Pomyślałam, o puchatej Orbisiowej łapce, która ląduje na mojej stopie, ilekroć stanę obok niego. Orbiś lubi leżeć w umywalce, w większej łazience. Umywalka jest duża, siedemdziesiątka zdaje się, ale Orbiś też jest duży i jak się wygodnie ułoży, to łapcie sterczą mu, jak kijki. Ktokolwiek z nas wejdzie, głaszcze puchaty brzuszek i masuje sterczące stópki. Orbinio rozcapierza paluszki, rozluźnia się, mruży oczka i popada w błogostan.
W tym artykule autor pisał o tym, że trudno jest złapać zbiegłą z klatki norkę, bo norki gryzą. Ileż panicznego strachu musi być w tym zwierzęciu, że walcząc o życie, doprowadzone do ostateczności, decyduje się ugryźć znacznie większego od siebie drapieżnika... Recz jasna: w starciu z człowiekiem, nie ma szans.
Gustawek też gryzie. To gryzoń pospolity. Jak ma dosyć głaskania w tym samym miejscu, to bierze ludzką rękę w swoją lwią paszczę i memle żeby za chwilę dojść do wniosku, że średnio ta ręka jest świeża i wdrożyć własne higieniczne procedury. Przytrzymuje sprawcę obiema łapkami żeby wygodnie go sobie ułożyć i żeby, oczywiście, nie uciekł, zanim w kocim mniemaniu, nie będzie czysty. Gryzienie Gustawka nigdy nie zostawia śladu, ale po lizaniu czasem zostaje czerwony placek. Florunia też czasem złapie rękę jednym zębem, w tym samym celu, co i Gustawek. I z podobnym skutkiem. Orbiś natomiast nie gryzie wcale.
Jaki kontrast. A przecież nikt z nas nie wybiera tego, kim się narodzi. I gdzie to się stanie. Każdy zna przysłowie: "nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe", ale to, że ta zasada dotyczy także zwierząt rzadko kto rozumie. Okrucieństwo okazywane słabszym umniejsza człowieczeństwo, bo godzi w osobową godność człowieka. Znęcanie się nad zwierzętami jest okrucieństwem. Jak można z tym żyć?