» Nie lis 27, 2016 23:25
Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show.
Sobota i niedziela minęły galopkiem, a ja znowu nie zdążyłam odpocząć, albowiem jestem nie tylko panią tego domu, ale też jego ochmistrzynią, pokojówką, kucharką, praczką, szoferem, felczerem i nie wiem kim jeszcze. Zawsze czekam do piątku z nadzieją, że w dni wolne porobię coś fajnego, a potem odkładam plany na "za tydzień" i znowu czekam. Miała być wycieczka, ale musieliśmy czekać na panią od interwałów, która nie przyszła, bo ją przewiało i zafluczyło. Nie było wyjścia, trzeba było zorganizować korepetycje z wujaszkiem Google i samemu zaczerpnąć ze źródełka wiedzy muzycznej... Takie sobie to źródełko, średnio przyswajalne.
A dzisiaj na basenie popływałam sobie z godzinkę tam i spowrotem, po czym pierwszy raz w życiu, złapał mnie za nogę taki skurcz, że zobaczyłam aleję gwiazd i myślałam, że z wrażenia zrobię "bul, bul, bul, bul". Gdyby taka sytuacja zdarzyła się na środku jeziora, to mogłabym się znaleźć w paskudnych tarapatach, ale na basenie nie ma co się wygłupiać z topieniem. Zwłaszcza, jak się ma wyporność wieloryba i umie pływać, a brzeg jest tuż obok. A jak nie brzeg, to przynajmniej sznurek. Przy skurczach zawsze pomaga mi obciążenie obolałej kończyny, ale na głębi nie da się zastosować tego sposobu. Pewnie mam za mało magnezu i muszę jakiś połknąć. Najlepiej przyswajalny i najsmaczniejszy jest w czekoladzie, ale nie po to od tygodnia katuję się i morzę głodem, żeby teraz wcinać smakołyki. Uwielbiam słodycze, ale na czekoladzie raczej nie schudnę. Niestety. A w maju jest Zosi komunia, przyjadą goście, w związku z czym pragnę ukryć swój stan skrajnego zapuszczenia i wyglądać, jak gwiazda filmowa. Trzymajmy się realiów: gwiazda filmowa po liftingu, odsysaniu i przeszczepie, a przed emeryturą. Póki co ciuchy jakby odrobinkę, leciutko i subtelnie stały się luźniejsze. Zasada jest prosta: nie jem - chudnę, uszczęśliwiam się kulinarnie - tyję i wpadam w kryzys estetyczny...
Byłam dzisiaj z Florcią w Canfelisie. Pojechałyśmy na umówione echo serca do doktor Katarzyny Kraszewskiej. U ragdolli to badanie robi się, a przynajmniej powinno się robić, profilaktycznie i systematycznie, nawet, jeśli kot ma ujemny wynik badań genetycznych na HCM. Albowiem strzeżonego Pan Bóg strzeże. A ragdolle miewają skłonność. Florcia bardzo nie lubi jeździć do lecznicy, o czym mi raczyła dobitnie przypomnieć przy wchodzeniu do transportera. Ale nie pytałam jej o zdanie i nawet nie uszanowałam oporu, tylko bez ceregieli zapakowałam królewnę do karety, albowiem jej zdrowie jest dla mnie ważniejsze, niż moje własne. A w kwestiach zdrowia i bezpieczeństwa obowiązują twarde zasady i nie ma dyskusji. Dotyczy to wszystkich moich dzieci bez wyjątku. I ludzkich i kocich. Ale Florcia mnie kocha i od razu mi wybaczyła odrobinkę fizycznej przemocy. W lecznicy okazało się, że musimy poczekać, bo u poprzedniego pacjenta wynikły komplikacje. Zachodziłam w głowę, do jakich to komplikacji może dojść przy macaniu klatki piersiowej zwierzęcia, głowicą do USG... W końcu to nie inwazyjna koronarografia. Echo, to procedura całkowicie bezpieczna, ale skoro wypadki chodzą po ludziach, to najpewniej po zwierzętach też mogą. Florcia bała się przeokropnie. Zwinięta w najciaśniejszy kłębuszek, cała drżała. Tylko oczy, wielkie i okrągłe, świeciły jej przerażeniem. Starała się zniknąć, zapaść w czeluście transportera. Jakby miały ją spotkać wszelkie nieszczęścia, które wsiąkły w ściany lecznicy i zostawiły w jej atmosferze swoją pieczęć. Ta moja kocina jest jak odsłonięta, gąbczaście chłonna, tkanka nerwowa: wyłapuje wszelkie emocje, może ślady jakichś wydarzeń i je przeżywa. Ona musi mieć jakiś specjalny, dodatkowy układ w duszy, o którym ludzie nie mają zielonego pojęcia. Szósty zmysł, siódmy zmysł... Nie wiem, co to jest, bo ja tego nie mam, ale to u niej wyczuwam. I ona wie, że ja wiem. Sama również bez żadnych zakłóceń odbiera moje myśli i uczucia. Trudno słowami opisać kocio - ludzkie porozumienie... Czysta ezoteryka. Aż się bałam, że jej ta nadwrażliwość zaszkodzi, że mi się z tego stresu rozchoruje i denerwowałam się, że musimy czekać. I gdy tak siedziałam z transporterem na kolanach i ręką w tym transporterze, z jednego z gabinetów wyszli kobieta i mężczyzna. Ona płakała, a on ją tulił. Za chwilę z jednego gabinetu, do drugiego lekarka przeprowadziła ich psa. To nie był duży pies, nie sięgał nawet do kolana. Krótkowłosy. Miał czarny grzbiet i spuszczony smętnie ogon. Był dosyć szczupły. Jedenastoletni. Ze strzępów rozmów i jej szlochu wynikało, że kardiolog właśnie wykryła w mięśniu sercowym psa, krwawiącego do osierdzia guza. Zwierzę zabrano na salę operacyjną w celu odbarczenia tamponady serca. Przyjechał ich dorosły syn. Widocznie nagle wybiegł z domu, niespodziewanie, bo był w takich szarych, powyciąganych dresach, w jakich jest najwygodniej szwendać się po własnych kątach. Napięcie krążyło w powietrzu. Za jakiś czas ich wezwano, a potem, gdy wyszli, płakali już wszyscy. Oczywiście, w takich sytuacjach, zawsze się możliwie dyskretnie przyłączam. W mojej głowie ożył obraz, jak sama trzymałam w ramionach umierającego Maurycego. Płacz tych ludzi był taki sam, jak mój własny skowyt wtedy, w maju. Pragnęłam powiedzieć tej pani żeby poszła do tego psa, żeby on tam nie umierał sam, bez niej, ale zabrakło mi odwagi. I bardzo dobrze, bo przecież pies był na sali operacyjnej i może by jej tam nie wpuszczono... Przyjechała jeszcze ich córka z mężem. Spóźniła się i nie zdążyła się pożegnać... Nie zdążyła. Psa uśpiono po tym, jak odciągnięto z osierdzia cztery strzykawki krwi, a krwiak dalej narastał. Myślę, że po prostu nie wybudzono go ze znieczulenia żeby nie cierpiał.
Ale moja Florcia żyła. Jej serduszko trzepotało się, jak zamknięty w klatce ptak: szybko i mocno. To czysta rozkosz, ulga, ukojenie, jak się w takim momencie czuje w ukochanej istocie cały potencjał życia, całe kipiące istnienie. Bo to jeszcze tym razem nie my, nie nasza kolej, nie nasze nieszczęście.
To śmierci tak bardzo bała się Florcia. Śmierci tamtego psa. Kiedyś w podobnej sytuacji, Orbiś reagował podobnie.
Echo wyszło nam doskonale. Serduszko Floruni jest w idealnym stanie i jeszcze bardzo długo nam posłuży.
O co ja Cię Panie Boże bardzo proszę. I proszę jeszcze żebyś raczył przygarnąć tego psa.