» Pt lis 25, 2016 22:28
Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show.
Klaudia, to były takie jaskrawo świecące anteny satelitarne. Pani, która robiła sesję powiedziała, że nie można zmniejszyć natężenia światła, bo zdjęcia wyjdą niedoświetlone. To znaczy nie wyjdą. Z chęcią pojechałabym do Bytomia, ale mój czas nie należy do mnie. Słowem: mam za krótki sznureczek.
Dziś miałam jechać na dwa dni do mamy, ale nic z tego nie wyszło, bo znowu zwołano zebranie. Tym razem w kościele. Przyjechały panie z firmy krawieckiej i rodzice mieli wybrać i zamówić sukienki komunijne dla dziewczynek. Już chyba spokojniej i w bardziej parlamentarny sposób przebiegają wybory polityczne... Ksiądz postawił warunek, że wszystkie dziewczynki mają mieć takie same sukienki. Dobrze, że się nie pojawił, bo co bardziej zażywne mamusie, zjadłyby go bez soli, lekceważąc fakt, że mięso ludzkie jest toksyczne. Jak by było o co bić pianę... Wszystkie sukieneczki były ładne, można było się zdecydować jedynie na wersję skromną lub wypasioną. Ostatecznie, jak to zazwyczaj u nas bywa, wybrano najdroższą. Może być. Nie lubię takich wrzaskliwych spędów, a już dziwi mnie fakt, że dorośli ludzie nie potrafią zachować się w kościele. To po co oni te dzieci wysyłają do komunii? Dla sukienki? Złożyłam zamówienie i wzięłam nogi za pas. Nie cierpię słuchać kłótni, a sama szarpać się nie umiem i nie chcę.
Za to rano widziałam cud natury. Poszłam na pierwszą wizytę do niejakiego pana Tadeusza, lat około osiemdziesięciu, z paskudną różą na nodze. Nie taką kolorową, wytatuowaną, bynajmniej, tylko czerwoną, opuchniętą, piekącą i wprawiającą człowieka w szał. Pan miał zlecenie na wstrzyknięcie antybiotyku w końskiej dawce. Bardzo miły człowiek. Już go lubię. Jak otworzył mi drzwi i zaprosił do swojego domu, na przyjazne przywitanie wybiegł mi mały pieseczek, w biało - czarne łatki. Moje koleżanki zawsze życzą sobie, żeby pacjenci zamykali psy na czas wykonywania zabiegów, bo pies może naszczekać i ugryźć. Jedną z nich, w zeszłym tygodniu, to nawet pewien przesympatyczny yorczek, niejaki Gucio ze Szwankowskiego, ciągał zębem za nogawkę. Pewnie śmierdziała strachem na kilometr. A nikt nie lubi, jak ktoś o nim źle myśli, to i piesio musiał się bronić. Jeszcze mi się nie zdarzyło żeby jakikolwiek pies chciał zrobić mi krzywdę, jak poszłam uzdrawiać jego właściciela. Ale ja zawsze patrzę na te psy z podziwem i życzliwością, albowiem wiem, że w niczym nie jestem od nich lepsza. Ot, różnimy się gatunkowo, ale przyjaźnie. A zwierzęta zawsze wiedzą, co człowiek myśli i czuje. Za dobro, niezawodnie odpłacają dobrem. Piesio pana Tadeusza był stareńki, grubiutki, taki z siwym pysiem, szpiczastym. Och, jak on się potrafił cieszyć każdym, skierowanym do niego słowem! Nie tyle pies merdał krótkim ogonkiem, co ogonek merdał psem. Głaskałam więc psa, rozmawiałam z pacjentem i było nam miło. I wtedy ją zobaczyłam. Miękkim krokiem wyszła z pokoju, z pióropuszem ogona wzniesionym w dowód zadowolenia i pewności siebie. Była drobna, długowłosa i bielutka, jak świeży śnieg. Oczy miała bursztynowe. Ciekawość kazała jej sprawdzić, kto przyszedł. Czikita. Przepiękna, półtora roczna kotka. Córka tego pana dostała ją, jak mieszkała w Egipcie. Przywiązały się do siebie. Wyjeżdżając, wyrobiła kotce dokumenty i zabrała ją ze sobą do Polski. Nie spotkałam tej kobiety, bo akurat była w pracy. Ale kotka... Zachwycająca istota:
- Na rączki?
- Proszę bardzo: hop i "mrr, mrrr, mrrrr". Głaszcz, tul i kochaj. Porzuć zastrzyki, zajmij się mną.
Terrorystka miłosna po prostu. Aż miałam ochotę spakować ją wśród wenflonów i strzykawek. Ale pan ją kochał, więc musiałam powściągnąć żądze.
Tak... W mojej pracy lubię również zwierzęta moich pacjentów.
A wracając z pracy, tuż przy bramie mojego osiedla, zobaczyłam mrożący widok. Jakiś pan prowadził na smyczy pieska, podobnego do grzywacza chińskiego, tylko większego. Na dworze był zaledwie jeden stopień Celsjusza. Wilgotna mgła oblepiała wszystko, co wysadziło nos poza próg domu. A ten pies był ostrzyżony chyba do gołej skóry, bo szarość jego grzbietu i ogolonych pośladków raziła w oczy. Mnie raziła, bo tego właściciela, wciśniętego w puchatą kurtkę i czapę, chyba nie. Ciekawe, czy byłoby zadowolony, jakby musiał w taki ziąb defilować z gołą... wiadomo czym? Zapewne nie. Moja babcia mówiła, że "jak Pan Bóg chce kogoś ukarać to mu rozum odbiera". Ale dlaczego z tego powody musi cierpieć pies? Ludzka bezmyślność jest sprawą znaną, powszechną, a bywa, że nie obcą również mnie. Ale są przecież jakieś granice. Powinny być.
Byłam dziś z Florcią na umówionej wizycie kontrolnej w Canfelisie, u doktor Borkowskiej. Pani weterynarz dokładnie ją zbadała, obmacała, zajrzała, gdzie trzeba, pobrała krew na profil poszerzony i za marne trzy stówki dowiedziałam się, że moja ślicznota - wybrednota kulinarna jest zdrowa, jak koń. Nic jej nie jest. Wyniki ma idealne. Ale mimo to, wciąż za mało waży. Dostała syropek na apetyt. A dla Orbisia nabyłam żelik. Też na apetyt. Gustawka nie poczęstuję, bo przez to tuczenie Florci, kocurek staje się powoli szerszy, niż dłuższy. W niedzielę, profilaktycznie, idziemy na echo serca, które to u ragdolli musi być zrobione i powtarzane. A u kotów hodowlanych tej rasy jest obowiązkowe. Biedulka moja najadła się strachu, co niemiara. Poza domem traci rezon. Nie pojedzie na wystawę. Nie mam po prostu sumienia jej tam zabierać. Zabiorę się sama. No, może z dziećmi.