Pojechałam na wieś. Na kontrol.
Popierdóła mało z czarnego futra nie wyskoczył, tak się ucieszył.
Pilnuje obejścia, gniazduje w budzie, wyżywia się chrupami. Na oko ma się nieźle. Tylko mu nudno.
Dostał puchę na gorąco, nie wzgardził. Poasystował przy działaniach ogródkowych.
Ale kiedy zamknęłam dom, obraził się i ostentacyjnie oddalił się w krzaczory.
Pojawiła się Ruda Zdzira. Po to, żeby mnie opierdzielić i nawrzucać przez siatkę Popierdółę. Co za babsko
Oj, miałam się ja z nią tego lata kiedy babie wywaliło trzecie powieki.
Trzeba by podleczyć. Ale jak się z dziką zołzą, która ma strefę bezpieczeństwa dwa metry dogadać?
Klatka-łapka i kuracja stacjonarna odpada, bo cwaniura za nic do klatki nie wlezie.
Po pierwsze wszyscy sąsiedzi dostali zakaz karmienia. Zostałam jej tylko ja.
Codziennie o tej samej porze przychodziłam na działkę M. bo RZ traktowała ją jako teren w miarę neutralny.
Po kilku dniach zaczęłam dodawać Unidox do odrobiny saszetki z dużą ilością sosu.
Potem odchodziłam, wypalałam faję i udawałam, że w ogóle mi wisi czy ona to zeżre.
Kiedy łaskawczyni była uprzejma wylizać sos mogłam wyleźć zza winkla.
Nasypać chrupów do miski, bo principessa susz preferuje.
I tak przez trzy tygodnie...
Resztę saszetki dożerały kocury Naprzeciwkowych.
Aż się N. dziwili dlaczego one się takie tłuste zrobiły
