Oj to moja Tosia też biega za miotłą, ale Kitusia w wieku prawie 16stu lat jest już ponad to
Ciocie i Wujki, ja już czekam na Was
Mama mi powiedziała, że jutro są moje urodzinki i przyjedziecie mnie odwiedzić
Ja nigdy tutaj się siedzę, ale teraz siedzę, żeby Was powitać 

Mam chwilkę to tak na szybko powiem Wam, że byłam dziś u mojej wetki i długo rozmawiałyśmy. Zapytałam ją czy gdyby ta choroba została rozpoznana od razu, wtedy Kitusia ledwo kulała, każdy chciałby jej wtedy robić operacje i ja bym się zgodziła... to Kitusia już by nie żyła, bo zabiły by ją wznowy po operacyjne, które są jeszcze szybsze i bardziej agresywne? Wetka powiedziała, że tak, już by Kitusi nie było. Mało tego po przemyśleniu wiem, że raz że raka na początku nikt nie mógł rozpoznać, bo nie był widoczny. Dopiero po 2 miesiącach znaleziono mały groszek. A i tak rak, którego podejrzewano, okazał się innym rakiem w innym miejscu rzutującym na kość. Czyli byłaby operacja, a raka by nie wycieli i tak. I teraz to wiem, że nie ważne kiedy by było rozpoznanie, nie ma leczenia tego paskudztwa. Ani operacja ani chemia tego nie leczy. Operacja tylko raka rozwścieczy i byłaby okaleczeniem i potwornym cierpieniem Kitusi, leżałaby tylko i dopiero wtedy pragnęłaby umrzeć, a chemioterapia zatrułaby jej organizm, powodując w nim spustoszenie. Kitusia miałaby anoreksje jak to weci mówią i tylko by leżała. Co to za życie? A rak nawet jakby przez chwilę zwolnił czy zmalał to by się nie wyleczył i uderzyłby z większą mocą, bo tak to działa. A teraz Kitusi jest kompletnie odstresowana, nie cierpi, jest szczęśliwa. Moja wetka mówi, że z perspektywy jej jako lekarza jest zapewnienie kotu jak najdłuższego życia bez bólu, w komforcie. I ona mówi, że bardzo dobrze zrobiłam, przy tej chorobie próby leczenia nie są leczeniem a jedynie by zniszczyły Kitusiowe życie, bo ona by już z tego życia nic nie miała. Uspokoiłam się, wiem jak by było a jak jest teraz. Mimo, że guz rośnie i dziś znowu jest większy :płacz:
Pokazałam wetce zdjęcia z ostatnich trzech dni z mojego wątku i była zachwycona kotami, jak się bawią, jakie mają relacje i najbardziej Kitusią. Cały czas powtarzała, że kot który cierpi nie przyjmuje kilkunastu póz, nie wierci się tak, nie patrzy bystrym oczkiem, nie chodzi pomieszkaniu i nie ma uszków i oczków ciekawych tego co się dzieje dookoła. Że kot cierpiący nie ucieka na klatkę na drugie piętro, nie próbuje wskoczyć nigdzie i nie ma smoczego apetytu. Powiedziała, że z moich zdjęć jasno wynika, że Kitusia jest szczęśliwa i spokojna, a po operacji czy po chemii tego by nie było . I ogólnie bardzo się cieszyła z wyglądu Kitusi, wciąż powtarzała, że Kitusia wygląda przepięknie

Kocham Kitusię tak bardzo, że to jest nie do opisania
Bardzo się boję cierpienia Kitusi

Mamy podawać teraz 3 witaminy b17 na dzień, bo Kitusia świetnie znosi tą terapię. A Marysia dla odmiany dostała mocniejsze środki na uspokojenie, ale z suplementów Zylkane. To trzeba brać miesiąc, żeby przyniosło poprawę. Jak Kitusi coś się stanie, to Marysia chyba całkiem ołysieje
