Tak Casico to prawda, że mamy czas dla siebie z Kitusią i to jest jak nagroda po tych wszystkich wspólnych latach, że nadal możemy być razem. Niestety nie wiem ile Kitusia ma lat, ale chyba lekka ręką mogę liczyć w nowym roku 16ście. Jesteśmy jak bliźniaczki. Ona jest moim sercem. Rozumiemy się bez słów, na jedno spojrzenie oczu. Była ze mną od nastolatki do dorosłej osoby, a ja ją mam od kocięcia. Ile ona musiała mi wybaczyć...

nigdy nie ugaszę wyrzutów sumienia. Od pewnego czasu staram jej się wynagrodzić wszystkie dni złe, które były. A co było złe.. choćby Kitusiowa dieta odkąd była kocięciem. Paskudna, marketowa. Nie to co teraz ma Tosia. I wiele takich rzeczy, kiedy uczyłam się życia z kotem. Wyrzucam sobie wszystko. Ale odkąd poszłam na swoje, a to już będzie 9 lat (aż nie wierzę) to całe nasze życie zmieniło się na lepsze. Kitusia dostała Maciusia i każdy dzień był wynagradzaniem dnia poprzedniego. Kitusia nigdy nie chorowała. Ja z nią przez pierwsze lata nie byłam u weta (przynajmniej nie pamiętam tego) aż pokazały się robale w kupie. Nie była też szczepiona, kiedy była mala, dopiero w którymś roku. Kiedy przeszłyśmy na jedzenie whiskas po najtańszych puszkach to myślałam, że to szczyt luksusu. Potem dowiedziałam się o Royal Canin, nawet nie wiem czy przed czy po Maciusiu. To tyle lat, wszystko mi się miesza. Sterylizacje miała w wieku chyba 6-7 lat dopiero, podczas operacji wyszło, że ma początki ropomacicza. Ale i tutaj wszystko przeszło bez uszczerbku na zdrowiu. Kiedyś nie było internetu. Człowiek był głupi. Ja byłam głupia. I tak z czasem uczyłam się życia z kotami. I dopiero teraz Kitusię dopadła straszna choroba. Mój Maciuś zmarł w 3 dni. Przez dwa dni myślałam, że po lekach wydobrzeje, na trzeci dzień, kiedy chyba dostał wylewu dopiero się dowiedziała, że on umiera i zmarł nagle podczas ostatniej operacji. Niosłam kota do weta jeszcze pokazując mu kwiatki po drodze i gołębie. Nie miałam transporterka. Nie było mnie na miau. Ponad 2 lata temu, a dalej byłam zacofana. I tego dnia już Maciusia nie przyniosłam do domu. Kitusia przeżyła traumę. Czekała na Maciusia przy drzwiach. SZukała go wszędzie w domu. Ja wyłam. W domu było jak w grobie. Koszmarny tydzień. I już byłam na miau. I przywiozłam Marysię, żeby Kitusia miała o czym myśleć, żeby skupiła się na nowym kocie. I tak znowu wszystko się ułożyło. Teraz z Kitusią śpi Tosia w łazience. Tosia chce być blisko Kitusi, więc Kitunia nie jest sama nawet w nocy i na pewno czuje, że Tosia jest obok niej. No wie i czuje, ale w tym sensie, że ma poczucie bliskości kogoś obok siebie, kto chce przy niej być.
Ale mnie wzięło... nie należe do osób, które wspominają dobre rzeczy, tylko katuje się tym co zawaliłam.
Ciągle myślę skąd ta choroba, dlaczego akurat ta, a nie inna...
Kotimont mamy
Gosiu dziękuję
Wczoraj znowu było pranie kota o 24. Kot rwał się, wyrywał, wyglądał żałośnie, tak, że już żałośniej być nie mogło. Kupka mokrego, kociego nieszczęścia. Uwielbiam potem zawinąć moje kociątko w ręcznik i tulić do siebie, a moje kociątko wtula się we mnie - to trochę sadyzm

Ale... w ręczniku kupa kociego nieszczęścia, a kocia kupa rozmazana po całym przedpokoju i salonie, znowu!
Normalnie Tośka nie umie robić kupy. Tym razem chyba bombki nie wisiały na moim włosie z kociego tyłka, bo kupa była miękka, a nawet miejscami maziasta, a jednak Tośka ma traumę jak kupa nie chce odpaść z tyłka. Inny kot cierpliwie czeka, a co Tośka robi? Co zrobiła wczoraj? Wyskoczyła jak z procy z kuwety, rozsypując żwir i biegła przez mieszkanie jak najszybciej, skacząc przy tym, co by ta wredna kupa przyklejona do Tosiowego tyłka odczepiła się w locie.
Wybaczcie dosłowność.
Kot przy tym śmierdzi, bo jest cały z kupy.
No to jak mam nie zafundować jej kąpieli. A wczoraj prawie była bardzo przyjemna ciepła woda, więc to czysta przyjemność, niech Tośka nie narzeka. Nie to, że mamy tu takie warunki, że ciepła woda jest luksusem, ale na kranie takim z wajchą ciężko zawsze ustawić odpowiednią dla kota ciepłość wody, a wczoraj akurat się udało.
Kiedy odpakowałam dziecię moje z ręcznika, uprzednio wycierając łapinki, brzuszek mój kochany, ogonek, to stanął przede mną nie kot, a jakiś szczur mokry i chudy. Bardzo to było śmieszne i smutne, bo mokre.
No, ale od razu fajnie jest się lizać, bo nawet kot nie lubi lizać futerka, jak futerko jest brudne z kupy.
Ale zastanawiam się co powoduje, że Tośkę znowu zaatakowała własna kupa. Albo coś z jedzeniem, albo ja za dużo włosów tracę z głowy i Tośka zawsze jakiegoś wsunie. Parafiny chyba w tej sytuacji nie powinnam zakupić.
A tak oprócz tego to Tosia jak odkurzacz zjada każdą porcje jedzenie, swoją i sióstr. Mam teraz szuflady wypchane jedzeniem, które w końcu smakuje moim kotom. I Tośka potrafi zjeść na raz kilka porcji. Dupa bez dna... A choćby i jej się ulewało to starczy tylko, że usłyszy znajomy brzęk talerzyka i już sterczy na blacie, gdzie szykuję jedzenie.
A właśnie, chciałam Wam powiedzieć jaka Tosia jest słodka. Jak zabieram się za nakładanie na talerzyk jedzenia, które Tosi posmakuje na powąchanie, to ona tak mi się tula głową w ręce, normalnie tak bardzo aż nie wiem jak to opisać, jakby chciała okazać całą swoja wdzięczność, że dostaje jedzonko, że ma domek i że jest uratowana, że tak powiem. Ale to trzeba by bylo zobaczyć, zawsze mnie to rozczula, jak ten kotek potrafi okazać wdzięczność

Oczywiście ja wdzięczności nie oczekuję, ale rozczula mnie to że aż topi.
Marysia za to dostała już 3 dawki leków na uspokojenie, choć w sumie leki to to nie są. Są to suplementy diety. I wczoraj wieczorem miala świetny humor i bawiła się ślicznie. Ona też jest taka slodziutka. Wszystkie moje dziewczyny to sam cukier. Co patrzę na jedną to myślę, że to jest najsłodsze, a potem idę do drugiej i myślę, że ta jest najsłodsza i każda jest jak miód, ale wszystkie są zupełnie inne.
Otwarłam wczoraj jeszcze suchego applawsa. I też smakowało.
A Tośka wczoraj spadła z wanny na boczek Kitusi

I Kitusia biedna była w szoku.
Dobra, pogadałam se ;p to tak do kawy

edit. Maryśka dumająca na wannie:

Nie pokażę Wam jak ona się wylizała na boczku, bo to wstyd taki łysy kot. No, ale zobaczymy, czy te tabletki podziałają. A dziś było pranie Marysi. Miała luźną kupę, niemal biegunkę i trochę krwi w kupie. Ale nie przejmuję się, bo badania jasno wykazały, że nic jej nie ma, więc to pewnie jak mówi wetka, trochę się coś podrażniło, może od tej sierści, którą tak zjada namiętnie.