W miniony weekend zdawaliśmy egzamin praktyczny z dziad(k)ostwa - rodzice zostawili małą
A-ti? pod naszą opieką i na dwa dni wyjechali do Czech. Niby niedaleko, ale nie da się wrócić w pół godziny po dramatycznym telefonie o drugiej w nocy
Zdaliśmy. Ale po dwu dniach i dwu nocach czułam się nieco przeczołgana. Z małą dogadujemy się świetnie i nie było z nią problemów, ale w nocy zamiast odpoczywać nasłuchiwałam jak Kotek przemieszcza się po mieszkaniu i czuwałam, czy idzie do kuwety czy wprost przeciwnie. Dwie trzecie nocy to było trzeszczenie podłogi jak w kiepskim horrorze, tupanie, dzwonienie dzwoneczkiem, fuczenie i wycie.
Siwy wlazł w śpiwór i stracił kontakt z rzeczywistością.
Szprotka spała jak zwykle na najwyższym punkcie czyli na moim biodrze, Rysia na ławce koło pieca a Kotek na swoim polarku na fotelu. Ale kiedy tylko zlazł jęcząc i przeklinając pod nosem, żeby się napić wody, Rysia czym prędzej wykorzystała moment i zajęła mu fotel. Kotek wrócił z przedpokoju i stwierdził, że ma już gdzie spać. Zaczął więc krążyć jak tygrys po klatce wokół pokoju, tupiąc, skrzypiąc, dzwoniąc i wyjąc za każdym razem kiedy mijał fotel. Istna noc upiorów.
W końcu zrzuciłam Szprotkę, zlazłam sztywna z kanapy, przesadziałam Rysię na ławkę koło pieca, Kotka (wyjącego jak potępieniec) na fotel, pokuśtykałam do kuchni, gdzie stwierdziłam na szczęscie suchą podłogę, potem do przedpokoju koło łazienki, gdzie posprzątałam kuwetę publiczną z ewidentymi śladami użytkowania przez Kotka (wielka zasikana bryła w kącie kuwety i niezakopany urobek na wierzchu) i mogłam wreszcie spokojnie zasnąć. Na całe dwie godziny, bo o szóstej cała rodzina wstała...
Przez cały pobyt Kotek z rzadka opuszczał fotel bojąc się o swoją miejscówkę. Najchętniej robił to, kiedy wychodziliśmy na spacer, ale widać, że dogadał się już kocicami, bo po powrocie nie odnajdywaliśmy żadnych kocich zwłok ani fruwającego futra, a przeciwnie - trzy koty grzecznie czekające razem za drzwiami.
Rodzice wrócili, dziecko przeżyło, my mogliśmy wrócić do domu.
Wyjechaliśmy wieczorem i zaraz za Krakowem Kotek zaczął narzekać i lizać szyby.
-
Nalałeś mu wody, nasypałeś chrupek? - zapytałam na wszelki wypadek, bo faceta trzeba przecież sprawdzać i oczywiście Siwy się obraził. No bo nalał, nasypał. Nie było rady - w okolicach Tarnowa zjechaliśmy na MOP i poszłam z Kotkiem na spacer. Ale po dwu okrążeniach wokół trawnika stwierdził, że nie o to mu chodziło i wrócił do samochodu. Sprawdziłam wodę i chrupki. Były... Chrupków pięć sztuk a wody 1/4 miski, w dodatku MISKA NIE W TYM MIEJSCU CO TRZEBA...
Dosypałam, dolałam, przestawiłam, pojechaliśmy. I posłyszałam, jak Kotek pije, pije, pije. I chrupie.
A potem rozwalił się na tylnym siedzeniu i tak już było aż do Rzeszowa. Gdzie Kotek znów zaczął narzekać. Zajrzał nawet na chwilę do nas, ale odesłałam go z powrotem i bardzo dobrze, bo po chwili posłyszeliśmy, jak bulgocze w kuwecie - długo i obficie. Ale żeby załatwić wszystko jak należy na sikaniu się nie skończyło. Uuuuuuu..... Kotek nie ma zwyczaju zakopywać tego co zrobi zbyt dokładnie, w końcu od tego ma służbę, która goni na wyprzódki, żeby posprzątać to co hrabia wytworzył.
Zatrzymać się nie ma gdzie - autostrada owszem już jest, ale od Rzeszowa MOPy jeszcze nie wybudowane. Romantyczna atmosfera na najbliższe pół godziny zapewniona.
I jechaliśmy tak
wdychaja aramat nacznoj, aż posłyszeliśmy, jak Kotek włazi do kuwety i nagarnia piasek, nagarnia, nagarnia, nagarnia. Widać jemu też śmierdziało
Zniknęły swojskie klimaty, dojechaliśmy do domu żywi.