Witajcie!


(zdjęcie robione "nowoczesnym" telefonem, ale wygląda, jak wygląda)
Jest więcej luzu, to piszę.

Jak już wspominaliśmy to proces integrowania kotów idzie w bardzo dobrym kierunku. Chłopaki zaczynają dostrzegać, że ten drugi to w sumie spoko jest i razem podbijają świat (mieszkanie) Oprócz sytuacji kiedy jeden drugiego zapędza w róg i leje, to ja żadnych interwencji nie podejmuję. Ostatnie dni były dla naszej czwórki wymagające, ale myślę, że już możemy mówić o owocach tej pracy.

Miło jest móc pozbyć się obaw o to, czy to wyjdzie, czy się zaakceptują. Człowiek decydując się nad opieką nad zwierzęciem nie chce myśleć o tym, co będzie gdy się nie uda. Nam na szczęście się udało

Nasza facebookowa przygoda zaczyna się rozkręcać, jeżeli Wy też tam jesteście to odezwijcie się do Nas

Co by nie było, że nie dotrzymuje słowa przyznam się do tajemniczych łez o których wspominałem wcześniej...
Akcja rozgrywała się u weterynarza, gdy dla Oriona przyszedł czas kastracji. Ogólnie nie muszę chyba większości mówić, co, jak i po co. Skupmy się na kluczowych wątkach. Po przebadaniu kota, pani weterynarz wręczyła mi do podpisu dokument, który mówił o ryzyku zabiegu. Wiecie, narkoza i te sprawy... Z lekkim drżeniem ręki podpisałem dokument w myślach mając cały czas ryzyko o którym było mowa. Następnie miało dojść do uśpienia (?) znieczulenia (?) kota, jakkolwiek to nazwać. Na moje nieszczęście pani weterynarz wspomniała o tym, że kotka może to zaboleć. No, ale trudno, jestem facetem, a to mój kot, muszę tam być. Przychodzi moment, że strzykawka jest przygotowana i nagle w ułamku sekundy, ja odwracam głowę i w sposób niekontrolowany zalewam się hektolitrami łez, takiego szoku to ja nie przeżyłem nigdy. Wybiegłem czym prędzej na korytarz kontynuując swój płaczliwy teatr. Gdyby nie to, że Aga byłaby ze mną to nie wiem na czyje wsparcie mógłby liczyc Orion w tym momencie... Do tej pory nie wiem, czy się wstydzić, czy być dumnym, że tak jestem blisko z tym szarym potworkiem.

Pozdrawiam, Milan
