Myślę, że więcej schronisk tak postępuje, swoją drogą nie wyobrażam sobie 60 kotów na 25 m2, nawet z 40-sto metrowym wybiegiem.
I co z agresywnymi kotami ma zrobić w takich warunkach behawiorysta?
Swoją drogą to w tej konkretnej sprawie wolontariusze są tak samo winni, jak kierownik bo wszyscy uznali, że koty trzeba przetrzymać "aż uda się je zsocjalizować" i ktoś je adoptuje.
Tymczasem nie udało się zsocjalizować (no bo nie zawsze jest to możliwe, a w warunkach schroniskowych raczej rzadko), kotów przybywało aż zrobiło się ich za dużo, adoptujący widząc agresję zniechęcali się do brania kotów ze schroniska i trzeba było podjąć jakieś decyzje.
Nie mówię, że to jest najlepsza, ale z dwojga złego (eutanazja a wypuszczenie) wybrano "mniejsze zło".
Oczywiście niektóre Fundacje oraz schroniska pokroju Wojtyszek, mające płacone za utrzymywanie danego kota przez Gminę przez X lat są zdolne "napakować" ich ile wlezie na m2, jak to się czyni z psami i nie zabiegając o adopcję z oczywistych przyczyn.
Albo niby to zabiegając, ale chętnych brak, bądź nie spełniają wygórowanych nieraz wymagań.
Osobiście nie znam chętnych (wśród tzw "zwykłych ludzi" nie społeczności Miau

) do wzięcia w domowe warunki dorosłego kota, który nie pozwoli się dotknąć, wziąć na ręce i podnieść.
Większość chce mieć - jeśli nie miziaka - to przynajmniej kota, który nie startuje z zębami i pazurami przy próbie kontaktu z nim. Takie są realia.