tak, czuł się lepiej, bo nie bolało. Może tez dostal steryd, guz troszkę przycichł, na chwilę.
Z perspektywy czasu wiem, że Kocur czuł się źle od dawna. Wielkie kocisko, niekastrowane

, włóczęga -nagle chciał siedzieć w domu. Śmialiśmy się, że idzie ostra zima, bo kot się w piecucha zmienia. Chudł pomalutku, bardzo niezauważalnie, ale miał apetyt, piękne futro. Nie miał jeszcze nawet 6 lat. A wiosną nagle wszystko się sypnęło. Zaczął wymiotować, wisieć nad miską, futro zaczęło się sklejać i wtedy dopiero okazało się jak bardzo schudł. No więc wet, podejrzenie zatrucia, wątroba rozjechana, nerki też. Szok, no ale wiemy co jest, będziemy leczyć. Drugi szok - waży 3,6 kg ( rok wcześniej prawie 8 ). Spektakularna poprawa po pierwszych lekach i kroplówkach. Je, kroplówki podawałam w domu, dożylnie - akurat nie pracowałam. Euforia trwała 5 dni. We wtorek rano kot wisiał nad miską z wodą, ślina kapała z pysia, w oczach był ból. Znowu wet. Kot przyśpiony, usg, wziernikowanie gardła. W poczekalni chodziłam niemal po ścianach z wlasnego bólu - stres, kawa, papierosy zrobiły swoje, ostry atak choroby wrzodowej. Wet mnie zawołal - usg ok, a potem pokazał mi gardło - czarna kalafiorowata masa. Spytałam o szansę - wtedy przedstawił mi perspektywę kota na dożywotnich kroplowkach. Nie pozwoliłam go wybudzić. Zabrali go, a ja leżałam w poczekalni na podłodze i wylam. Techniczka dała mi relanium.....
I pytanie weta
zabiera pani, czy utylizujemy....zabrałam....W tym dniu było -25 st. Kocur czekał na pochówek kilka dni, ziemia była tak zamarznięta, że nie dało sie kopać.
Następnego dnia miałam rozmowę o prace, rozpłakałam sie w trakcie. TŻ wziął tydzień urlopu, facet z zapuchnietymi oczami wygląda dziwnie. .
Agata, w marcu będzie 8 lat, a ja wciąż zastanawiam się, czy gdyby był niewychodzący, a ja mniej zapracowana - czy zauważyłabym wcześniej, czy daloby się pomóc. Rozsądek mówi, że nie, bo kotom nie wstawia się protez przełyku. Poza tym był to najprawdopodobniej czerniak, a nie pospolity gruczolakorak. I Kocur miał go prawdopodobnie od urodzenia, jak był małym, rozkosznym kociątkiem (trafił do mnie w wieku ok 6 tyg, na pograniczu śmierci z głodu i robali), to jak ziewnął - widać było głęboko w gardziolku czarną plamkę, jak ludzki pieprzyk.
Miałam wcześniej inne koty, teraz mam cztery - ale Kocur był tym jedynym, którego nigdy się nie zapomina. Przeżył ze mną bardzo dużo, towarzyszył mi w naprawdę trudnych momentach życia. Odszedł, gdy wreszcie to życie zaczęło się ukladać.
Miśka miała wtedy dwa lata, mało odczuła jego brak, nie byli ze sobą związani, żyli każde swoim życiem. A ja nie byłam w stanie pomyśleć o innym kocie. Dopiero dwa i pól roku później wypatrzyłam na FB Gucia.....A Kocura w zupełnie innym futerku też spotkałam, .....
Ale to już inna historia.....