» Nie wrz 18, 2016 21:15
Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą
Dziękuję za życzenia zdrowia dla Julka i za miłe słowa dla mnie.
Dałam dzieciom i kotom śniadanie i wybrałam się z rana na bazar na Kole. Poczułam ewidentny zespół spuszczenia z łańcucha obowiązków. Na kilka godzin była wolna. Nie musiałam się śpieszyć. Nic nie musiałam. Oglądam sobie w ślimaczym tempie mniej lub bardziej stare i piękne przedmioty, rozmawiałam z przypadkowymi, nieznajomymi ludźmi i tak mi było lekko na duszy i swobodnie, że cały świat wydawał mi się swojski, bezpieczny i dobry. Zadziałała zasada "jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie". Ja uśmiechałam się do ludzi, a oni do mnie: niektórzy zdziwieni, albo zaskoczeni, ale przeważnie gubili własną ponurość. Bo szczęście jest zaraźliwe. Takie zupełnie bez powodu też. Aczkolwiek wolność, choćby nawet chwilowa, jest dostatecznym powodem by się serdecznie cieszyć. Zaszalałam i kupiłam obraz, który mi się od jakiś sześciu, czy siedmiu miesięcy podobał. Poszłam go zobaczyć, ale nie było go w miejscu, w którym zawsze stał. Pomyślałam, że pewnie ktoś go wreszcie kupił, ale gdy o niego zapytałam, sprzedawca wyciągnął go z mysiej dziury. Był za drogi, dlatego dotychczas nie poszedł. Kiedyś, jak byłam mała, dziadek zabierał mnie czasem na koński targ. Jeździliśmy tam rzadko, tylko wtedy, gdy chcieliśmy sprzedać podrośniętego źrebaka od Gniadej. W tamtych czasach nikomu nie przychodziło do głowy, że konie można jeść. Klaczki hodowało się na źrebaki, a ogireki do zaprzęgu i pracy. Mój dziadek miał smykałkę do handlowania. Widziałam, jak się targował żeby uzyskać jak najlepszą cenę za źrebaka. Zresztą nasze konie zawsze były spokojne, wypieszczochowane i... no cóż, chude nie były. Przypomniałam sobie dziadkowe zasady targowania się i je praktycznie zastosowałam na panu od obrazu. Spuścił cenę o jedną trzecią i obraz jest mój. Musiałam podjechać blisko samochodem żeby go załadować, bo jest ciężki jest skurczybyk. Z Madonną oczywiście. Tż dyplomatycznie mnie nie zapytał, po co mi kolejny obraz z Maryjką. Pewnie dlatego, że go jeszcze nie widział, bo mu nie pokazałam. Udało mi się też kupić śliczny, ręcznie malowany pojemnik do przechowywania wina. Zaczepił mnie jakiś człowiek, któremu też się ta rzecz spodobała, ale nie bardzo wiedział, co to jest. Więc mówię:
- To jest pudełko do wina, proszę pana.
- Ładne. - on na to.
- Owszem, mi też się spodobało, dlatego kupiłam.
- Ale ja, to wina nie piję wcale. - rozmyśla pan na głos.
- Tak po prawdzie, to ja też wina nie piję, ale malunek mi się spodobał.- twarz poczciwa, człowiek rzeczywiście, nie wygląda na pijaka, więc podtrzymuję uprzejmą konwersację. A on na to:
- Ja to piję wyłącznie wódkę.
Wstrzymałam atak śmiechu do czasu zniknięcia za najbliższym stoiskiem z jakimiś dywanami. Przyszedł sprzedawca dywanów, jak się zaśmiewam. I mówi:
- Piękne dywany! Zobaczy pani, jaki włos długi i gęsto tkany. Który pani pokazać. Ja tu mam same persy...
- A ja, proszę pana, mam same ragdolle. Też włos długi. W życiu takiego persa nie doczyszczę.
I tak sobie wesoło pogadaliśmy.
A jak wróciłam do domu, to okazało się, że TŻ zrobił spaghetti i dzieci już są po obiedzie, więc mogę sobie poczytać książkę. Poszłam do Zosi, bo w jej pokoju jest wygodne łóżko i miły chłodek. Natychmiast pojawiły się świeżo nakarmione koty. Legły sobie obok łóżka, na dywanie i zajęły się poobiednią toaletą. Obok Florci usiadł Orbiś. Poczyścił własne futerko, a później zabrał się za plecki Florci. Ona natychmiast odwzajemniła czułości. A ja patrzyłam na nich i z góry i serce mi topniało ze wzruszenia, że oni znowu się kochają. Wojna partyzancka się zakończyła i Orbinio już się nie stresuje, a Florcia go nie napada. Liżą sobie uszka, główki, śpią obok siebie. Orbiś przestał bać się korzystania z drapaka i znowu chodzi po całym domu. Zniknęły strefy zakazane. Co za ulga... A po gruntownej toalecie, Florunia wskoczyła na łóżko i zabrała się za moją łydkę. Widocznie uznała, że też wymagam czyszczenia. Łaskotało strasznie, ale nie zabrałam nogi, rozczulona jej troską. Należę do tego stada i też przysługuje mi rytualne szorowanie. A potem Florunia zwinęła się w kłębuszek, pomruczała trochę i zasnęła przytulona, a ja starałam się nie poruszać żeby jej nie zbudzić. Gustawek z oddaniem opiekuje się Aleksikiem. Pozwala mu gryźć własny ogon i razem bawią się w mordowanie żeby kociaczek się nie nudził.
Zosia kombinuje, jak koń pod górkę. Nauczycielka od fortepianu zadała jej dwa nowe utwory i kazała nauczyć się płynnie grać z nut, bez wcześniejszego ich podpisywania. Gwiazda słucha pani i rzeczywiście w książce nie podpisała nut, ale już w brudnopisie - jak najbardziej... Za późno żeby to skorygować, bo powtarzała to tyle razy, że nauczyła się na pamięć. Łobuz jeden.
Julek łyka proszki i czuje się już lepiej. Wstawiłam wczoraj nowe ogłoszenie dla Aleksika. Nikt nie zadzwonił, póki co. Prawdę mówiąc, to myślałam, że on pierwszy znajdzie nowy dom, bo to największy i najsilniejszy kociaczek z całego miotu. Jest przepiękny. Będzie wielki, jak Gustawek. Do tego działa, jak przyczłapczka samoprzylepna i mruczliwa. A tu cisza i spokój. Cóż, mógłby, z łaski swojej przestać ssać Florcię. Tak, czy inaczej, trzeba się nim nacieszyć, póki jest. Codziennie go tulę, jakby to miał być ostatni jego dzień w rodzinnym domu. Brakuje mu rodzeństwa. Dobrze, że Gustawek lubi sport.
Jutro czeka mnie rwanie ósemki. Nie zamierzam się bać. Przecież głowy mi tam nikt nie urwie. Ot, poboli, poboli i przestanie. Albo to raz mnie coś bolało? Przeczekam i przetrwam. Miło nie będzie, ale w końcu ludziom dużo gorsze rzeczy się zdarzają.