Ragilian, czyli czułe ragdoll show.

blaski i cienie życia z kotem

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Czw wrz 15, 2016 19:26 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

NIe powinnam byla... Molly musialam uspic w maju, kiedy przyjdzie czas Szarej? Bialej? Nie chce...
aktualny wątek viewtopic.php?f=46&t=221075
Urodziłam się zmęczona i żyję, żeby odpocząć.

zuza

Avatar użytkownika
 
Posty: 87952
Od: Sob lut 02, 2002 22:11
Lokalizacja: Warszawa Dolny Mokotów

Post » Czw wrz 15, 2016 19:39 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Przyjdzie czas, jak nadejdzie pora. Ale jeszcze nie nadeszła. Jeszcze możesz gromadzić wspomnienia. Póki co, obie żyją. Bo choroba, nawet ciężka i nieuleczalna, to też jest życie, Zuza.

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Czw wrz 15, 2016 19:40 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

No wiem. I naprawde generalnie ciesze sie kazda chwila z nimi. Tylko ten film mnie tak rozstroil... :(
aktualny wątek viewtopic.php?f=46&t=221075
Urodziłam się zmęczona i żyję, żeby odpocząć.

zuza

Avatar użytkownika
 
Posty: 87952
Od: Sob lut 02, 2002 22:11
Lokalizacja: Warszawa Dolny Mokotów

Post » Czw wrz 15, 2016 19:46 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

O widze ze nie tylko ja...

Zuza nie mysl o tym ... jeszcze nie czas. A Dziewczyny same pokaza... gdy przyjdzi ich pora. Same Ci o tym "powiedza".
Poki co nie jest zle, nie na tyle by o tym myslec.

Trzymajcie sie.... musimy sie nauczyc z tym zyc... nikt nie mowil ze bedzie to latwe niestety
Załoga: Pixie, Nitka, Coco i Ćiorny oraz Dixie[*]
Kot Pixior i burasy zapraszają: https://www.facebook.com/PixieKotZCharakterem
Zbiórka hiltonka: https://pomagam.pl/hilton

PixieDixie

Avatar użytkownika
 
Posty: 9834
Od: Czw kwi 23, 2015 7:40
Lokalizacja: TG

Post » Czw wrz 15, 2016 22:06 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Tak, ten film jest bardzo wzruszający i do oglądania trzeba koniecznie przygotować paczkę chusteczek. Ale pomaga przypomnieć sobie własne, najlepsze wspomnienia.
Maurycy, to był kot mojego życia. Ze wszystkich ludzi na świecie najbardziej kochał właśnie mnie. Nikt, nigdy nie kochał mnie tak intensywnie, jak on. Z pełnym oddaniem, bezwarunkowo i czule. Czekał przy drzwiach, gdy wchodziłam do domu, wracając z pracy. Gdy tylko na chwilkę usiadłam, od razu wskakiwał mi na kolana. Gdy się położyłam, od razu przybiegał, zwijał się w szaro - prążkowany kłębuszek i mruczał, aż do zaśnięcia. Cudnie się bawił i dużo psocił. Czasem miał fazę i latał po domu, jak szalony z ogonem na baczność. Potrafił otwierać wszystkie klamki w domu i spać na skrzydle drzwi do salonu. Polował na piłkarzy w telewizji. Uwielbiał obserwować prze okno gołębie i szczękał na nie zębami. Miał piękną, miękką sierść i niesamowite, zielone oczy. Był stałym i niezmiennym członkiem mojej rodziny. A mnie wydawało się, że tak będzie zawsze. Nie chciałam myśleć o upływie czasu, ani o tym, że dla Maurycego ten czas płynie zupełnie inaczej. Może gdybym była świadoma tego, jaki on jest kruchutki, byłabym dla niego lepsza, niż byłam. Może bym mu bardziej dogadzała, staranniej bym się nim opiekowała. Może mielibyśmy jeszcze drugiego kota, żeby on nie zostawał w domu sam. Może wtedy jego życie byłoby lepsze. Ale nigdy się tego nie dowiem i nie zmienię z przeszłości, ani jednej kropki. Maurycy zawsze był moim ukochanym skarbem, ale nie uświadamiałam sobie wielu spraw. Nie czytałam książek o kocich zwyczajach i potrzebach. Kochałam go instynktownie. Ale nie próbowałam nauczyć go korzystania z drapaka, za to bywało, że czułam irytację, gdy on darł meble. Do głowy by mi nie przyszło kupowanie drapaka dla kota za tysiąc złotych. Nie miałam pojęcia o kocimiętce. Za rzadko chodziłam z nim na kontrolę do weterynarza. Jak wszyscy w domu się smarkali, to on też kichał. Nam przechodziło samo i jemu też. Zaniepokoiłam się, gdy zaczął dużo sikać i mało jeść. Schudł. Myślałam, że na starość zrobił się wybredny i zaczęłam mu kupować coraz to lepsze i droższe karmy w Kakadu. Jak trafiliśmy do weterynarza, to po pobraniu krwi od razu padła diagnoza niewydolności nerek. Zaczęły się kroplówki, żeby obniżyć poziom mocznika i kreatyniny. Między łopatkami zrobić namiocik ze skóry i wbić igłę w trójkącik, ostrzem w stronę głowy. Podgrzewać butelki z płynem żeby było mniej nieprzyjemnie. Nie używać siódemek, bo przez cienką igłę wolno kapie i kot się denerwuje. Jednorazowo podać do stu dwudziestu mililitrów. Przyniosłam sól fizjologiczną i płyn Ringera z oddziału na którym kiedyś pracowałam. Tak płakałam, że dali mi cały wór na zapas żeby mi nie zabrakło. I w razie czego, kazali przyjść po następny transport. Kłułam mnóstwo ludzi i nigdy mnie to nie bolało. Ale gdy igła miała przebić jego skórę, to siłą woli zmuszałam ręce żeby robiły to, co trzeba. Wolałabym zdecydowanie wbijać te igły we własne ciało, tyle, że jemu by to nie pomogło. A ja pragnęłam najbardziej na świecie żeby on żył, bo nie wyobrażałam sobie tego świata bez Maurycego. Jak on nie znosił podawania leków do buzi... To było dla niego okropne. Ale proszki trzeba było łykać bez względu na upodobania, bo niosły nadzieję na poprawę i stabilizację. Trzeba było dbać żeby w jedzeniu miał niski poziom fosforu. Tylko, że on wcale nie chciał jeść, a karmiony - wymiotował. Czasem przychodziły dni, że czuł się jakby trochę lepiej. I jadł. Jak sam przychodził do miski, dzieci zamierały w bezruchu i ciszy żeby jakimś nagłym gestem, czy dźwiękiem go nie spłoszyć. Jacy my wszyscy byliśmy szczęśliwi, jak Maurycy jadł. Siedzieliśmy i patrzyliśmy w napięciu jak urzeczeni i kibicowaliśmy każdemu kawałeczkowi karmy, który został połknięty. To były chwile niesamowitej ulgi. Do dzisiaj lubię przyglądać się, jak koty jedzą, bo pokarm podtrzymuje życie. Serca wzbierały nam nadzieją, że może on na dłużej będzie zdrowszy. I wtedy najpierw przychodziły lepsze wyniki, a niedługo potem kolejne pogorszenie. Taka huśtawka, od której można zwariować. Równia pochyła. Gdy zaczął wymiotować wydzieliną zawierającą krew, powtórzyliśmy USG i wszystkie inne badania i zrobiliśmy rentgen. To miał być pasaż przewodu pokarmowego po podaniu kontrastu. Ale kontrastu Maurycy nigdy nie dostał, bo na zdjęciu kontrolnym widoczne były ściany jelit. Miały po cztery milimetry grubości. IBD. Przez takie jelito substancje pokarmowe nie mogły się normalnie wchłaniać. Maurycy umierał z głodu, nawet wówczas, gdy jadł. Tak choroba to wyrok śmierci. Nie pytałam, dlaczego akurat nam się to przytrafiło, bo dlaczego miałoby zgnębić kogoś innego, a nas ominąć. Nie miałam żalu do Boga, ani nie postrzegałam tej choroby, jako kary. Po prostu Maurycy był istotą żyjącą i miał prawo zachorować. Poza tym był już staruszkiem: miał piętnaście lat. A zarówno starsi ludzie, jak i starsze koty są bardziej podatne na wszelkie schorzenia. Niełatwo przyszło mi się pogodzić z rychłym końcem kociego życia, chociaż miałam świadomość tego, że dużo czasu nam już nie zostało. Maurycy przez całe życie ze mną lub na mnie spał, ale gdy czuł się źle, izolował się na krześle, wstawionym siedziskiem pod stół w salonie. Gdy go stamtąd wyciągałam na namawianie do jedzenia, pozwalał się łagodnie i miękko wziąć na ręce. Ale gdy miałam zamiar zabrać go do weta, trzymał się tapicerki pazurkami tak mocno, jakby miał zamiar jechać z krzesłem. Zawsze wiedział, co ja kombinuję i nigdy nie zdarzyło mu się pomylić. TŻ nie żałował forsy. Wziął więcej korepetycji i podbierał uciułane oszczędności, bo na leczenie weterynaryjne szło ponad dwa tysiące miesięcznie. Nasze potrzeby zeszły na dalszy plan. Chleb z masłem i marmoladą, albo mortadelą był pyszny i moglibyśmy to jeść latami, byleby tylko można było kupić Maurycemu życie. Ale życie nie jest na sprzedaż. Jest łaską daną nam tylko na jakiś czas. Jest testem lub sprawdzianem tego, ile jesteśmy warci. Dzieci przestały potrzebować czegokolwiek. Julek z Pawłem rozpruwali swoje skarbonki i oddawali otrzymane od dziadków pieniądze. "Masz mamo, to na weterynarza dla Maurycego". "Możesz mi kupić na prezent tabletki dla Maurycego?". Najgorsze były ich łzy, a płakali często głośnym, nieutulonym płaczem z głębi duszy, czasem po dwie godziny. "Ja nie chcę żeby Maurycy umierał". A on gasł powoli, chociaż wetka nam obiecywała jeszcze sporo czasu, może rok. Dziś myślę, że nas zwodziła, bo z czegoś w końcu musi żyć. Gdy Maurycy do mnie przychodził, przytulałam go tak żeby moja ręka dotykała jego klatki piersiowej i tak sobie leżeliśmy. Był taki drobniutki i ciepły. I pachniał cudownie moim ukochanym kotem. Kiedy mruczał, czułam wibracje, ale gdy zasnął głęboko, wyczuwałam bicie jego serca. To była czysta kontemplacja. Mistyka. Byłam wtedy absolutnie szczęśliwa. Nie liczyła się przeszłość, ani przyszłość, tylko chwila obecna, która trwała długim "teraz". Czasem godzinami nie spałam w nocy, tylko delektowałam się bliskością Maurycego. I tym rytmem życia pod palcami, gdy on sobie taki ufny i odprężony spokojnie oddychał. Ładowałam akumulatory wspomnień, z których czerpię do dzisiaj. Mój mózg to nagrał i mogę to sobie odtworzyć, gdy zamknę powieki. Pamiętam układ prążków na futerku, białe wibrysy, puszek w uszach i różane wzorki na pościeli. Umarł na moich rękach, gdy jego życie stało się cierpieniem. Mimo wrzeszczącego sprzeciwu w duszy, uznałam, że on nie zasłużył sobie na męczarnie konania w mocznicy. Pamiętam chwilę, gdy jego serce zamilkło. Moje wtedy pękło na milion ostrych, raniących kawałków. Gdyby nie Gustawek, utonęlibyśmy w rozpaczy. Maurycy był najlepszym prezentem, jaki mi Pan Bóg sprawił, na całych piętnaście lat. Za jego życie w naszej rodzinie, mogę być tylko głęboko wdzięczna. I jestem. Nieugięcie wierzę, że przyjdzie chwila, gdy dane mi będzie jeszcze go przytulać. Choć to nie będę taka zwykła "ja", jaką jestem tutaj i teraz. Do dzisiaj mam zwyczaj słuchania, jak pracują serduszka moich dzieci i kotów. Wystarczy złapać słodziaka, rozłożyć go na kanapie i przytknąć ucho. Taka muzyka życia. Każdemu szczerze polecam.
Ostatnio edytowano Czw wrz 15, 2016 22:28 przez lilianaj, łącznie edytowano 1 raz

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Czw wrz 15, 2016 22:16 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

:(
Skarby: Obrazek

klaudiafj

Avatar użytkownika
 
Posty: 23551
Od: Czw cze 05, 2014 21:02
Lokalizacja: Bytom

Post » Czw wrz 15, 2016 23:19 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Witaj Liliano,
Nie znamy się, a własciwie Ty mnie nie znasz, bo ja czytam Ciebie od początku. Jestem Asia. Twoje opowieści o zyciu i każdy jeden wpis, to balsam na moją duszę. Tak wspaniale opisujesz swoje życie, codzienność, że z niecierpliwością czekam, kiedy się odezwiesz. Kiedyś miałaś małą przerwę w pisaniu (całkiem dla mnie zrozumiałą) i wystraszyłam się,że coś się Tobie stało. I ta niemoc jak dotrzeć, może pomóc, ale jesteś przecież dla mnie pisarką z miau. Gdzie Ciebie szukać 8O .Nie piszę o sobie, bo nie mam do tego talentu, ale lubię poczytać o życiu kociaków w Waszych domach. Miau odkryłam po śmierci mojego Nikodema, jako miejsce, gdzie ludzie bardzo jednoczą się w obliczu takich dramatów. Nie umiałam nikomu opowiedzieć o bólu, który nosiłam, ale tu czytając podobne historie, mogłam być blisko kotów, choćby czyichś. Chciałam tu wielu ludziom pomóc, poradzić, ale doświadczenia uczą mnie pozostania w cieniu. I pewno tak już będzie.
W sumie, to nie piszę wiele, ale dziś nie wytrzymałam. To jak opisałaś wspomnienia o Maurycym sprawiły,że moje policzki stały się mokre. Tak pięknie piszesz. Wszystkie Twoje emocje do Maurycego, mogłabym umieścić w moim sercu, ale do Nikodema. Wszystko było bardzo podobne. Tak piękne i takie delikatne. Kocia miłośc jest taka lekka, taka bezgranicznie oddana i słodka. Niewinna w każdej postaci. Niestety nie było mi dane trzymać mojego kocinę w ostatnich chwilach jego życia. Widok jego odchodzenia za tęczowy most był dla mnie za trudny, ale powinnam z nim być i tego nie mogę sobie darować. Wyrzut pozostanie na zawsze. Może on mi wybaczy, bo ja sobie nie.
Liliano, przepraszam,że szarogęszę się na Twoim profilu, ale opowieść o Maurycym przywołała, moje wspomnienia, tak skrzętnie skrywane, bo każda myśl o nim sprawia mi ból.
Już uciekam, ale dziękuję i pisz, pisz, pisz, będę obok :)

Lotos2014

Avatar użytkownika
 
Posty: 55
Od: Nie sty 04, 2015 12:33

Post » Pt wrz 16, 2016 6:22 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

..........
Ostatnio edytowano Czw paź 27, 2016 15:06 przez Alija, łącznie edytowano 2 razy

Alija

 
Posty: 2206
Od: Czw maja 19, 2016 6:12
Lokalizacja: Warszawa

Post » Pt wrz 16, 2016 18:26 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

:kotek:
Skarby: Obrazek

klaudiafj

Avatar użytkownika
 
Posty: 23551
Od: Czw cze 05, 2014 21:02
Lokalizacja: Bytom

Post » Pt wrz 16, 2016 19:51 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Przeczytalam... zaplakalam...

Nad Maurycym.. nad Dixiem...

Wiesz o czym pisze... wiec co chce napisac... slowa sa zbedne...

Sa rzeczy na tym swiecie ktore zawsze beda bolec, pomimo uplywu czasu.

Czytajac takie posty... wiem ze sa ludzie na tym swiecie dla ktorych nie jest to "Tylko KOT".

Maurycy byl wyjatkowym kotem. Chyba kazdy kot jest wyjatkowy... ale kazdy zajmuje specjalne miejsce w naszych sercach.

Pamietaj tylk odobre chwile z Maurycym... byl wielkm szczesciem jakie Cie spotkalo. Tego sie trzymaj.
Załoga: Pixie, Nitka, Coco i Ćiorny oraz Dixie[*]
Kot Pixior i burasy zapraszają: https://www.facebook.com/PixieKotZCharakterem
Zbiórka hiltonka: https://pomagam.pl/hilton

PixieDixie

Avatar użytkownika
 
Posty: 9834
Od: Czw kwi 23, 2015 7:40
Lokalizacja: TG

Post » Pt wrz 16, 2016 20:45 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

:201454
"Dom należy do kotów. My tylko spłacamy kredyt"
Obrazek

Moli25

Avatar użytkownika
 
Posty: 19616
Od: Pon gru 22, 2014 21:40
Lokalizacja: K. Wrocław

Post » Pt wrz 16, 2016 21:13 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Cieszę się, że odwiedzacie mój wątek.
Mózg mi nie pracuje. Wrzeszczy, że potrzebuje regeneracji. Przeciążyłam bioelektryczne obwody. Myśli skrzypią, nienaoliwione snem.
Przed godziną Aurelcia pojechała do swojego nowego domu. Do dobrych, przemiłych ludzi, na dokocenie do słodkiej, trzyletniej koteczki. Ragdolle zazwyczaj dobrze się adaptują, więc nie powinno być problemów, jednak gdyby wystąpiły i utrzymywały się uporczywie, moje kocie dziecko ma wrócić do mnie. Ale czuję, że Aurelcia znajdzie tam swoje szczęście.
Kazałam Zosi umyć się, posłać łóżko i pójść spać. Przyszła do mnie już przebrana, w nocnej koszuli:
- Mamo, a poleżysz dzisiaj ze mną, bo tęsknię za Aurelcią.
Poleżałam. I gdy tak leżałyśmy przytulone, moja mała dziewczynka mówi:
- Pomódlmy się za Aurelcię żeby Pan Bóg się nią opiekował i dał jej dobre życie.
Zmówiłyśmy długi pacierz z e wszystkimi znanymi Zosi przyległościami i dopiero powierzywszy istnienie naszej kociczki i jej nowych opiekunów w najlepsze ręce Stwórcy, Zosia ufnie zasnęła. Miała dzisiaj dużo wrażeń. Najpierw wielka radość z nowego pianina, które dzisiaj stanęło w salonie, potem smutek rozłąki z kociątkiem i bezpieczeństwo zawierzenia.
W domu zrobiło się pusto.
Jeszcze tylko Aleksik szuka domu.

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Pt wrz 16, 2016 21:33 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Odwiedzamy :kotek:
Jesteśmy zawsze z wami :201461

Aurelcia, trzymaj sie moja ulubiona kociczko, jesteś tak piękna ze rozkochasz w sobie wszystkich :1luvu:
"Dom należy do kotów. My tylko spłacamy kredyt"
Obrazek

Moli25

Avatar użytkownika
 
Posty: 19616
Od: Pon gru 22, 2014 21:40
Lokalizacja: K. Wrocław

Post » Sob wrz 17, 2016 6:24 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Wczoraj miałam szalony dzień. Od rana latałam, jakbym miała bombę w kiszkach. Zawsze rano, jak wstanę, to najpierw ogarniam koty: zbieram z nocy brudne miski, zmieniam wodę, daję towarzystwu jeść i sprzątam kuwetki. Orbiś i Gustawek wymagają czynnej asekuracji przy jedzeniu. Poliżą trochę pierwsze danie i zamieniają się w słupy soli. Siedzą, patrzą i czekają, aż przestanę się miotać i spokojnie przy nich usiądę. Jedzenie staje się zjadliwe, gdy jest podawane z rączki. Odrzucam własne rozedrganie, bo jeszcze tyle trzeba zrobić, rezygnuję na chwilę z pośpiechu i usadawiam się nad kocurkiem na podłodze. Kocurek się niebieszczy zadowolonymi oczami. Biorę trochę jedzonka w dłoń i podstawiam pod puchatą twarzyczkę. Najpierw jest ze dwa wąchnięcia, a potem szorstki, różowy jęzorek zaczyna pracować. Celebrujemy odżywianie. Spływa na mnie błogi spokój. Lubię patrzeć, jak koty jedzą, jak sobie ciamkają i łykają, wybierając pyszne kąski z dłoni. Czasami takiego pasienia domaga się także Florcia, ale niezbyt często. Gdy już miska jest pusta, a dokładka na zdrowy rozsądek mogłaby grozić niestrawnością, koty biorą się za toaletę, a ja budzę dzieci. Zosi trzeba uczesać włosy. Oni jedzą śniadanie, na szczęście z talerza, a nie z rączki, a ja ogarniam siebie i własne piernatki. Potem kanapki do szkoły, tornistry na plecy i naprzód do szkoły. Ostatnio ich nie wożę, bo do szkoły mają około sześciuset metrów, ale wczoraj Julek niósł gitarę na zajęcia muzyczne, więc ich podrzuciłam. Przy okazji zaszłam do sekretariatu żeby zapisać młodsze na program "Szklanka mleka". Dzieci dostają trzy razy w tygodniu mleko w szkole. Takie w kartonikach. Białe jest za darmo, a smakowe kosztuje grosze. Moje chcą czekoladowe. Julek nosi herbatę w termosie i nie chce mleka. W drugim sekretariacie zapytałam, czy pani dyrektor podjęła już decyzję, odnośnie zwolnienia Zosi z ostatniego WF-u w środę. Nie podjęła, bo nie miała czasu, ale zawsze się zgadza w takich sytuacjach. To by było dobrze, bo mam już ustawiony plan w szkole muzycznej. Potem pojechałam pędem do Decatlonu, po czarny trykot, leginsy i baletki na zajęcia rytmiki. Moja córka ubolewa, że czarny jest obowiązkowy, bo wolałaby różowy lub niebieski. Mówi, że już biały strój do karate byłby lepszy, ale obawiam się, że miła pani z fryzurą "na pioruna" jest odmiennego zdania. W drodze powrotnej wpadłam do Biedronki po zakupy, a potem do szkoły językowej, żeby podpisać umowę na Zosine lekcje angielskiego. Do chłopców nauczyciel będzie przychodził do domu. Potem pojechałam do domu, co by galopkiem zrobić obiad. O jedenastej trzydzieści pięć Zosia kończyła lekcje. Odebrałam ją i pomknęłyśmy na Tarachomin, na Atutową, po pianino. Panowie z firmy transportowej, gadatliwi żartownisie, już na nas czekali ze swoją ciężarówą, pasami, szelkami i psem. Pies okazał się być czerwonym wózeczkiem na metalowych kółkach. Zosia zajęła się wypieszczeniem staruszka dobermana, a dorośli - pianinem. Fachowcy od przewożenia na co dzień zajmują się taszczeniem instrumentów w filharmonii. Ocenili, że nasze pianino jest w doskonałym stanie. Nawet nie miałam czasu żeby porozmawiać chwilę z panem od zwierząt, bo moi mocarze zawinęli ładunek folią, kartonami i nie wiem, czym tam jeszcze, załadowali trzysta kilo szczęścia na "psa" i ruszyliśmy. Ja jechałam pierwsza, wiodąc ich za sobą. Jechaliśmy niecałe czterdzieści kilometrów na godzinę. Jak przyśpieszałam nieco, zostawali z tyłu i trąbili, grożąc mi zgubieniem się z moim pianinem. Pewnie chodziło o to żeby instrument się nie rozstroił na wybojach, ale zrobiliśmy na Płochocińskiej piękny korek procesyjny. Bo po Warszawie nie da się jeździć wolno. Jak ktoś się wlecze, to tarasuje drogę, a wyprzedzić często się nie da, ze względu na ciągły ruch na przeciwnym pasie. A jak już przypełzliśmy na moje osiedle, nadeszła dla panów trudna chwila: trzeba było wtaszczyć na pasach owo trzysta kilo na trzecie piętro. Oni dźwigali, a ja poleciałam po wodę. Chcieli coli. Poleciałam do sklepu po colę. Wracając, tak z ostrożności, capnęłam zestaw przeciwwstrząsowy z samochodu. Zosia zamknęła koty w swoim pokoju, co by nie poszły na wycieczkę, bo drzwi były otwarte na oścież. Wniesienie pianina po schodach nie jest łatwe. Sama mosiężna rama w środku waży prawie dwieście kilo, a przy tym trzeba bardzo uważać żeby gdzieś nie stuknąć i nie uszkodzić płyty rezonansowej. Godzinę panowie na specjalnych pasach, dźwigali ustrojstwo: dziewięć schodków półpiętra, razy sześć. Myślałam wcześniej, że cztery stówki za przewiezienie jednej rzeczy, to trochę dużo. Zmieniłam zdanie. Jak już instrument stanął w salonie, Zosia była przeszczęśliwa. Były całusy i podskoki i oczywiście mnóstwo uścisków. Od razu wzięłam jakieś woniejące "pronto", które miało zetrzeć, nie tyle kurz, co zapach innych kotów. Wśród mojego puchatego towarzystwa mebel nie zrobił tak piorunującego wrażenia, jak oczekiwałam. Spokojnie podeszły do tematu. Obejrzały, obwąchały, uznały, że dość wygodne i poszły się bawić. Dałam kotom obiad i zawiozłam Zosię na zajęcia do szkoły muzycznej. Zamierzałam ją tam zostawić i lecieć do pracy robić zastrzyki. Ale ona czuła się niepewnie, bała się, że nie znajdzie odpowiedniej sali i prosiła, żebym z nią została. Na szczęście moja koleżanka zgodziła się zrobić moje zabiegi za mnie i spokojnie mogłam towarzyszyć Zosi. Biedna, chciała wypaść, jak najlepiej i nie popełnić żadnego błędu, więc była sztywna, jak deska. Nasza nauczycielka od fortepianu jest bardzo miła, ale ma opinię osoby surowej i wymagającej. Myślę, że dla Zosi, nie będzie to żadnym problemem, bo ona słucha nauczycieli, jak dziesięciu przykazań i zawsze skrupulatnie robi to, co każą. Między osiemnastą, a dziewiętnastą zapowiedzieli się pańciostwo Aurelci, a zamierzałam jeszcze przed nocą dotrzeć z dziećmi na wieś, do mojej mamy. Chłopcy sprzątali w domu przed wizytą gości, a ja pakowałam manatki na wyjazd. Ale z Aurelciowymi poddanymi rozmawiało nam się tak dobrze, że przyszła nocka i wyjazd trzeba było odłożyć. Jedziemy dziś. Zaraz budzę dzieci. Koty nakarmione, kuwetki posprzątane, puszki na kolejne posiłki wystawione i gotowe. Instrukcję kociej obsługi dla TŻ wygenerowałam na piśmie. Dzisiaj nigdzie nie zamierzam się śpieszyć. Weźmiemy lornetkę od mojego brata i pojedziemy nad Biebrzę podglądać ptaki. Może popływamy łódką.
Zosia wstała. Słyszę, jak ćwiera:
- Aleksiu, nie ciągnij mamusi. Ty jesteś już duży kocur. Ja wiem, że mleczko jest pyszne, ale to wstyd żebyś ty jeszcze ssał cycusia.
Mruczenie, aż dudni. Pewnie jest tam też Gustawek, bo następne ćwierkanie brzmi zastanawiająco:
- Co teraz cycusia u wujka szukamy. Z wujka cycusiów nic nie leci. Ale warto spróbować, co?
Dzień zaczął się. Trzeba budzić chłopców, robić śniadanie. I wio, na wieś.

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Sob wrz 17, 2016 6:35 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Ładuj baterie ,należy Ci się jak 150 :D :ok:

Nie znam Cię osobiście ,ale musisz być bardzo fajną kobitką :D
i bardzo lubię odwiedzać Twój wątek :201461

iwona66

Avatar użytkownika
 
Posty: 10969
Od: Pt paź 23, 2009 15:40
Lokalizacja: warszawa - wołomin i jeszcze dalej :)

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Silverblue i 44 gości