» Sob sie 20, 2016 21:52
Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą
Nie zrobię już dziś obiadu na jutro, ani nie upiekę rogalików. Chociaż zamierzałam. Nie wzięłam tylko pod uwagę, że nie jestem cyborgiem. Co gorsza - starzeję się. I zmniejsza mi się wydolność. Czynności, które wykonywałam kiedyś bez wysiłku, dziś doprowadzają mnie do zadyszki. Na przykład mycie podłogi. Posprzątałam mieszkanie na błysk. Na balonie nie zdążyłam już ogarnąć roślinnego stepu, bo w ciągu dnia była tam straszna spiekota, a wieczorem miałam co innego do zrobienia. Poodkurzałam wnętrze samochodu i pojechałam do myjni. Zrobiłam zakupy i osobiście je wtaszczyłam, o mało nie przypłacając tego wyczynu zawałem mięśnia sercowego. Więcej, niż sześćdziesiąt kilo... Te zakupy były cięższe, niż ja sama. Zaraz muszę je rozpakować. I teraz tak już będzie, bo jutro dzieci wracają. To znaczy ja po nie jadę i je przywożę. I TŻa też. Koniec spokoju. Aż się tego jutro boję. Znowu zaczną się przykre uwagi na temat tego, co powinnam zrobić i co zrobiłam źle... Nic nie znaczące drobiazgi urosną do rangi problemu. Już dzisiaj poczułam przedsmak najbliższej przyszłości. TŻ zadzwonił, żeby mnie zapytać, o której dokładnie po nich przyjadę. Więc mówię, że wstanę, zjem śniadanie, ogarnę koty i jadę. I nie wiem o której będę, bo nie wiem, jak długo będę się wlec remontowaną ósemką. Tam są wciąż poważne utrudnienia w ruchu, a jak się doda do tego jadące wolno tiry i liczne, ostre zakrętasy, to można jechać długo i szczęśliwie. TŻ jednak życzył sobie, żebym określiła godzinę i była punktualna. Jak chce mieć transport na czas, to niech zamówi sobie taksówkę, aby mieć pewność w tym względzie. Albo wróci pociągiem. Pociągi zazwyczaj bywają punktualne. Choć nie zawsze.
Na pewno jutro będzie awantura w związku z tym, że nie znalazłam jeszcze kociakom nowych domów... Już jak TŻ był w lipcu w Warszawie, to narzekał, że w mieszkaniu śmierdzi kotami i kopał talerzyki z kocim jedzeniem, bo mu przeszkadzały przejść. Taki ładny spodeczek z angielskiej porcelany w kobaltowe wzorki pękł i musiałam go wyrzucić. Chyba będę karmić koty na talerzach Rozenthala z mojej osobistej kwiecistej kolekcji starej porcelany, a wcześniej nie omieszkam poinformować TŻa, ile za nie zapłaciłam. On jest czuły na znaczne straty finansowe, więc może spróbuje używać rączek do przesuwania talerzy, a nóżki będzie trzymał przy sobie... Tyle jest we mnie rozmaitych obaw i lęku, że aż się czuję zagubiona. Do dobrego łatwo się przyzwyczaić, ale odzwyczaić znacznie trudniej. Najbliższe dni nie będą więc należały do miłych. Chociaż z drugiej strony - wracają dzieci. Jest przy nich co prawda dużo roboty, ale uwielbiam ich towarzystwo. I się za nimi stęskniłam. Cóż: z TŻem mam ślub, dzieci i kredyt. Muszę się wziąć w garść i przestać histeryzować na zapas. Dam radę. Przecież zawsze daję. Bo nie mam innego wyjścia. Tylko... boję się.