To dawaj linka do jakiegoś ogłoszenia

Troszkę będzie o Kubusiu...
W ostatni piątek zaciągnęłam "nieoperacyjnego" Dziadunia do chirurga, żeby mi potwierdził to, co powiedział internista.
Nie żebym nie wierzyła interniście, ale...
No i dopiero mi narobił zamieszania

Bo może to jednak jest operacyjne, ale żeby to stwierdzić, to trzeba... znieczulić i operować
Chirurdzy...
Nerki... No tak, są pewnym problemem, ale przecież można kota przygotować przed zabiegiem, dać łagodną narkozę, zadbać po zabiegu itd.
Wiek... No tak, wiek też jest pewnym problemem i z tym to już się nic nie da zrobić, ale Dziadunio ogólnie nieźle się trzyma, więc może warto powalczyć.
Może warto, bo zdecydowana większość zmian w paszczy i okolicy to zmiany złośliwe, a nie wiadomo, czy da się toto wyciąć z marginesem odpowiednim, bo miejsce fatalne i nie daje możliwości poszaleć z nożem.
Będzie wiadomo... jak się zoperuje
Zmiana jest ruchoma, więc jest szansa, że uszypułowana i da się w miarę sprawnie usunąć.
Rekonwalescencja... no tak, będzie trudna i nieprzyjemna, ale to błony śluzowe, goją się szybciej niż inne tkanki.
Ale jednak operować, bo patrzeć, jak się kot dusi, to szkoda.
No i to jak najszybciej operować, zanim się powiększy, rozrośnie, zmieni itd...
Wyszłam z kwadratową głową i tym bardziej pełna wątpliwości moralnych

Finezja jeszcze się goi, wymęczona, wymaltretowana, ciągle w kubraku, a jeszcze nie wiadomo, jaki będzie efekt zabiegu i czy nam się udało, czy nie.
Czy warto było tak się męczyć...
A przecież Finezja to młodziutki kot, który ma całe życie przed sobą.
Czy mam prawo narazić 17-letniego Kubusia na podobnie przykrą rekonwalescencję z b. dużą szansą na to, że zaraz będzie wznowa?
Ryzykować resztkami nerek?
Nawet najlepsze przygotowanie i najbezpieczniejsza narkoza nic nie dadzą, jeśli organizm sobie już nie poradzi.
A z drugiej strony - czekać bezczynnie, aż się zacznie dusić?
Do luftu takie wybory
Rzutem na taśmę zabrałam dziś Kubusia do jeszcze jednego pana doktora (znów internisty), u którego zresztą wieki nie byłam
Pan doktor kazał Kubusiowi powiedzieć "Aaaaa" i radośnie stwierdził: "O, migdałek!"

Wg niego jest to po prostu migdałek - wynicowany, powiększony i w stanie zapalnym, ale tylko migdałek.
Oczywiście nie można wykluczyć jakichś zmian nowotworowych w tymże migdałku, niemniej jest spora szansa, że ich tam nie ma, a migdałek sobie wypadł... ze starości (mniej więcej).
W każdym razie pan doktor na razie odradził nam wszelkie nerwowe ruchy w szczególności skalpelem.
Jeśli nie uda się tego dziada (znaczy - migdałka) obkurczyć lekami, zamawianiem i czarną magią, to radzi spróbować wymrażania (z równoczesnym pobraniem próbek na cytologię biopsją cienkoigłową). Bardziej inwazyjne zabiegi wyłącznie w ostateczności, jakby dziad zaczął jakoś raptownie rosnąć (na razie to mamy tydzień obserwacji, więc krótko), ale generalnie to potwierdził moje obawy co do rekonwalescencji i szans na wycięcie czegokolwiek w całości w tym miejscu.
Tak czy siak, na razie Kubuś dostał Theranecron i zostaliśmy zaopatrzeni w kolejne dawki.
Dla niezorientowanych - to ów słynny wyciąg z jadu tarantuli. Homeopatyczny zresztą
Wprawdzie w homeopatię średnio wierzę, ale skoro średnio wierzę, że pomoże, to z całą pewnością nie zaszkodzi
Mamy powtórzyć badania krwi i w razie stanu zapalnego (który jest b. prawdopodobny z takim migdałkiem) zaatakować dziada jeszcze antybiotykiem.
Mamy dać coś na odporność i obserwować dziada przez najbliższe 3 tygodnie.
Zamawianie i czarną magię mam stosować wedle uznania

W najlepszym wypadku uda się dziada obkurczyć (bo wetknąć na miejsce to nie bardzo jest jak).
W nieco gorszym, ale przyzwoitym nic się nie zmieni i wtedy można rozpatrzeć opcję wymrażania.
Chociaż jeśli się nic nie będzie działo, a Kubuś całkiem normalnie z dziadem funkcjonuje, to mi jego chrapanie nie przeszkadza i taką opcję też pan doktor by popierał
Skalpel to ta najgorsza opcja, chociaż wg pana doktora jest spora nadzieja, że uda się jej uniknąć.
W każdym razie mamy czas na spokojną diagnostykę reszty Kubusia, a nie wszystko na wariata, żeby jak najszybciej pod nóż.
Na pewno powtórzymy badania krwi, myślę też o RTG i USG (na wypadek, jakby jednak była opcja narkozy).
Ufff... jakieś światełko w tunelu mi mignęło i jest jakaś szansa, że to nie jest nadciągający pociąg

Tak się zasiedziałam u pana doktora, że wracaliśmy z przygodami, bo wyszliśmy tuż przed 17tą.
Kubuś oddał więc hołd Powstańcom wyjąc w tramwaju do wtóru syren
Na szczęście syreny były głośniejsze.
A potem zwiedziliśmy pół Warszawy, bo raptem wszystko zaczęło jeździć objazdami ze względu na marsz narodowców
Na szczęście Kubuś do strachliwych nie należy i tylko jojczy ze złości, jak się zaniedba głaskania Kubusiowego łebka w transporterze

Wrócił do domu i zameldował, że zgłodniał
