Czasu robi się więcej tylko teoretycznie i tylko przez chwilę. Zaraz życie przypomina o swoich prawach, koniec z mazgajeniem się, trzeba skakać dokoła tych, którzy są na miejscu.
Jestem już "nieco" zmęczona budową nowej chałupy, walką z majstrami, walką z
moją ulubioną Energą, która od miesiąca nie umie założyć licznika (miałam już ochotę zagrozić, że ich wybuchnę, opanowałam się jedynie, co by Jokot nie miał problemu, co zrobić z dużą ilością tymczasów pańci w pierdlu). Mierzenie, pasowanie, poszukiwanie fachowców, kupowanie dyszek, zaślepek i innych drobiażdżków, bez których nie można funkcjonować już mi się znudziło.

Za to okna już osiatkowane.

Ciekawe jak ślusarze do woliery się sprawdzą.
Psy i koty nie wiedzą jeszcze, że trzeba przymierzać się do pakowania plecaczków. Ale co im będę opowiadać przedwcześnie, niech zielona trawka będzie niespodzianką.

I oby nie była to przeprowadzka w śniegu.

Muszę się za to podzielić moimi wzruszeniami nad "dzikimi" kotami. Po wielu miesiącach stresu Kropek poeksmisyjny zrobił się miziakiem-mruczakiem, nadstawia łeb i boczki do głaskania. A Poeta, który trafił do mnie po życiu wśród nieciekawych ludzi i bał się ręki, rozgadał się straszliwie, nawołuje mnie głośno jak tylko wyjdę z psami do ogrodu i odkrył patent na wskakiwanie mi na ramiona z oparcia kanapy. Odważył się wejść na kanapę dopiero teraz, po miesiącach w domu. I odkrył, że na kolanach jest fajnie.
