Piękne lato, wszystkie sprawy bieżące
jakoś tam się telepią, a mnie dopada nostalgia. Śnił mi się Fartuś, brakuje mi jego porannych baranków.
Wczoraj tuż przed snem spojrzałam na towarzystwo łóżkowe: chuda Baśka z trafionymi nerkami (dzisiaj jedziemy na badania kontrolne po tygodniu płukania), Rudy bez okrężnicy (co się odkarmi trochę, to znowu biegunkuje), Bolka już niesłysząca, kiepsko chodząca, sprawiająca wrażenie staruszki z demencją.
Na salonach starzejący się Mały i neurotyczna Kiore.
Miałam zabrać do nowego domu 7 własnych kotów. Dwoje już na mnie czeka pod sosenką. A reszta sprawia wrażenie, jakby coraz mniej im czasu na tym świecie zostawało. Wiem, że sporo lat miałam szczęście, że moje koty nie chorowały, nie umierały. Wiem, że przemijanie, że naturalna kolej rzeczy... Ale jakoś tak smętnie, jak na oddziale geriatrycznym.

Staruteńkie Rudka i Krowa jedzą, gadają, przytulają się, ale też wiek coraz bardziej po nich widać.
Dobrze, że niektóre z Tymczasków mają więcej werwy i chociaż czasem ich szaleństwa mnie potężnie wnerwiają, to jednak "kot świr to kot szczęśliwy".
