Cześć, cześć, poweekendowo

Tosia bardzo przeżyła te upały. W domu mieliśmy 29 stopni i żadnego podmuchu powietrza. Chodziła z kąta w kąt, zmieniała miejsce, nie mogła się odnaleźć.
Mnie w piątek wieczorem bardzo mocno ścisnęło w klatce piersiowej, przestraszyłam się. Siedziałam na balkonie ponad pół godziny, aż przeszło.
Sobota była wspaniała.
Najpierw wspólne śniadanie, później Gdynia i diabelski młyn, później mecz w kinie (polecam!!! nie dość, że sam mecz niezwykle emocjonujący, to wielki ekran i wspaniałe nagłośnienie). A jak wyszliśmy z kina, przywitały nas gromy z jasnego nieba

Takiej burzy nie pamiętam. W zasadzie takich burz, bo kilka ich zbiegło się na raz.
No a później spacer z M do knajpki, syn zbudował sobie namiot w pokoju i w nim spał całą noc

I tu spadł na mnie kolejny grom z jasnego nieba w postaci zachowania M. Ale nie będę pisała na forum.
Powiem tylko, że odechciało mi się walki o cokolwiek.
Co gorsza - syn wyjechał wczoraj na miesiąc na wakacje. A zawsze to przeżywam bardzo mocno.
I dziś humor mam, jaki mam.
I jedyne, co teraz powoduje, że mi się chce cokolwiek, to Tosia.
Wczoraj znowu barankowała, dzisiaj rano jak zawsze - jej powitanie to jak takie życzenie miłego dnia. Nie wskakuje do łóżka, nie budzi mnie, tylko czeka na jakikolwiek ruch. To jest tak piękne, że aż mnie ściska w sercu.
I staram się jakoś funkcjonować.
Kupiłam sobie młode ziemniaki, koperek, śmietanę. I bób, i trochę truskawek.
Przyjdę, posprzątam, zrobię sobie coś do jedzenia. I jakoś zleci...