Mam kilka podejrzeń, co mogło się stać.
Te dzieci, o których pisałam, te, które mnie wyśmiały, pojawiły się jeszcze kilka razy, jeździły w kółko rowerami, płoszyły koty. Były też w tamtą sobotę.
No i od 4 do 8 maja trwały Juwenalia, po sąsiedzku, 5 dni koncertów i dzikich tłumów. Ja też byłam studentem, nie tak dawno temu, też chodziłam na koncerty i piłam piwo. Ale to, co teraz się dzieje, urąga pojęciu "kultury", którą tak szczyci się moje "studenckie miasto". Po Juwenaliach (a właściwie na początku, koty pochowały się na te 5 dni, huk był przeogromny) przestała też przychodzić Blanka, kotka, którą łapaliśmy w sierpniu zeszłego roku, pisałam o tym.
Chcę wierzyć, że jeżeli Beza rzeczywiście nie żyje, to umarła szybko, od razu.
Dowiedziałam się o niej przypadkiem, nie wiem, czy miałam na czole napisane, że jestem kociarą? ale dotarł do mnie jeden pan, pracował w warsztatach, których już nie ma. Beza urodziła w jakimś magazynku w stercie stalowych prętów, pewnie w maju albo kwietniu. Szybko, w czerwcu, wyniosła stamtąd 3 kocięta, trzymała je m. in. w kanale burzowym. Jedno nie miało oka - spadło z drzewa. Drugie zaginęło. Zostały Bezunia z córką. Wysterylizowane w październiku 2008. Od tamtego lata trzymały się knajpy i śmietnika. Różnie tam bywało. Powoli likwidowano magazyny i warsztaty, ścięto wielkie drzewo, które osłaniało mnie, koty i jedzenie przy śmietniku, teren stawał się coraz bardziej nieprzyjazny, koty nie mieszkały już w pobliżu, nie miały gdzie. Od lipca zeszłego roku nie istnieje knajpa, zostałam sama z kotami, w miejscu, w którym, teoretycznie, nie powinno mnie być.
To pierwsze moje zdjęcie Bezy, sierpień 2008, kiedy ją poznałam, miała już kikut, ładnie wygojony, zarośnięty, musiała mieć wypadek, gdy był kociakiem, jak Dżagunia:

To ostatnie, Kolunio zrobił je przez szybę w aucie, wycięłam, żeby nie było widać, gdzie to jest, Nasze Koty są publiczne:

Dzięki Ola, dzięki Ewa.