Olat pisze:Furminator to dobry pomysł.
Byle nie za duży, bo będzie trudno operować przy mniejszych fragmentach kota (łapki).
Oprócz pasty odkłaczającej (najlepsza to chyba bezopet) spróbuj posiać (albo kupić) jej trawkę do podgryzania. Pomaga kotom z tendencją do zakłaczania.
Dziękuję bardzo za informację o rozmiarze szczoty - sam bym na to nie wpadł!
Co do trawki - chwilowo z powodu zaprać wet (konkretnie jeden z dotychczas czterech) odradzał podawanie jej małemu kotu z zaparciami, ale wtedy jeszcze nie wykryłem że problemem są kłaki. Dzisiaj idę z nią na kontrolę, to dopytam o kocią trawkę

Była wściekła

nie znosi wody. Dlatego mam dużą rozterkę, bo często za "korkiem" czeka maziowata maź, która uwielbia oblepiać małą od ogona po końce łapek, i wolałbym żeby tego nie zlizywała, bo i syf i jeszcze więcej połkniętego futra... ale przemycie ją wodą kończy się kolejną kolekcją "sznytów" - mała sprawia wrażenie księżniczki, ale to prawdziwa twardzielka

Do tej pory zaliczyłem już przegryzienie ręki

u weta (podczas lewatywy, więc się jej nie dziwię, też byłbym mocno niezadowolony) i niezliczoną ilość podrapań, w tym na twarzy. Ale przecież nie będę się na kotka gniewał
Z dobrych niusów - dzisiaj koło piątej obudził mnie koci płacz. Znowu była zatkana, cała pupa opuchnięta... już pakowałem manatki, przemyłem trochę twarz bo z czymś do ludzi trzeba... już miałem ją do transporterka pakować, wchodzę do "kociego pokoiku" a w miejscu gdzie leżał obolały kotek - giga kloc. Przepraszam za dosadność, ale balas był długości samego kota (tradycyjnie wielki na początku, a później już norma). Byłem z niej bardzo, bardzo dumny. Zawsze lepiej jak sama wydusiła, niż żeby dwa-trzy razy w tygodniu musieli ją męczyć w klinice

teraz od rana leży i grzeje się w słoneczku (oczywiście przy zamkniętych oknach, na osiedlu mamy kilka kocich gangów i nie ma mowy, aby była wychodząca). Może pomogło że w akcie desperacji wysmarowałem ją ile wlezie wazeliną?
Do weta na kontrolę i tak jedziemy.
Czas na smuta

otóż w planach miałem miesiąc, maks dwa po Florze wziąć kotka z fundacji albo schroniska, ale w tym momencie leczenie pochłonęło nie tylko oszczędności, ale się też zadłużyłem. Zdaję sobie sprawę że w tym momencie branie kociaka (który też może wymagać leczenia) byłoby skrajnie nieodpowiedzialne. Czy dokacanie jak mała będzie w wieku pół roku wzwyż będzie dużo trudniejsze? Póki co jest zsocjalizowana dobrze, dopiero miesiąc jest u mnie i ma do towarzystwa psa... omc narzeczona posiada dorosłą łagodną kotkę, zastanawiamy się czy ich nie poznać. Czy to dobry pomysł? U psów takie znajomości na zasadzie "idziemy w gości" są powszechne, ale jak się ma sprawa u kotów? Jest sens zapoznawać je ze sobą mimo że nie będą razem mieszkać, tylko widywać się kilka razy w miesiącu?