Z piekła rodem. Mam pięcioro dzieci!

Kocie pogawędki

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Śro maja 25, 2016 19:56 Re: Z piekła rodem. 12 lat z moją Nenią... koniec.

Poza wszystkim - czuję się taka bezsilna, odarta ze złudzeń, naiwna w swoim ludzkim błądzeniu. Bo wydawało mi się wbrew rozsądkowi, że jakimś cudem ja jedna na całym świecie ochronię mojego kota przed śmiercią w PNN, że nam się uda, że moja miłość do niej może wszystko. I nagle okazało się, że nie może. Że jestem tak samo bezradna jak inni. Tak samo zdana na ślepy los i okrucieństwo natury. Że żadne zaklinania rzeczywistości nie pomogą. Że nie jesteśmy, nie byłyśmy, w żaden sposób wyjątkowe. Ani nasza miłość.

---

Miałaś na imię Nesca. A przez te 12 lat doczekałaś się rozmaitych ksywek: Słońcusia, Rybcia, Księżniczka, Dziusia, całkiem ostatnio - Bunia. I na wszystkie reagowałaś. Jeśli spałaś na szafie, a zwisał Ci ogonek, to zawsze, ZAWSZE, gdy do Ciebie mówiłam, ten ogonek się ruszał, tak jakbyś mi chciała zakomunikować: "Ok, słyszę cię! No co tam?".
Ostatnio edytowano Śro maja 25, 2016 20:42 przez aniaposz, łącznie edytowano 1 raz

aniaposz

Avatar użytkownika
 
Posty: 14654
Od: Pt maja 25, 2007 8:41
Lokalizacja: Warszawa-Bemowo

Post » Śro maja 25, 2016 20:23 Re: Z piekła rodem. 12 lat z moją Nenią... koniec.

Milosc jest wyjatkowa. Zawsze.
Niestety by uratowac czasem nie wystarcza :(
aktualny wątek viewtopic.php?f=46&t=221075
Urodziłam się zmęczona i żyję, żeby odpocząć.

zuza

Avatar użytkownika
 
Posty: 88351
Od: Sob lut 02, 2002 22:11
Lokalizacja: Warszawa Dolny Mokotów

Post » Śro maja 25, 2016 20:27 Re: Z piekła rodem. 12 lat z moją Nenią... koniec.

zuza pisze:Milosc jest wyjatkowa. Zawsze.
Niestety by uratowac czasem nie wystarcza :(

Zawsze. Nie wątp w to.
To tylko ja,
Tż Gretty
:cat3: Kot. Nie dla idiotów!

Gretta

Avatar użytkownika
 
Posty: 35235
Od: Wto lip 18, 2006 12:53
Lokalizacja: "wesołe miasteczko" (Trybunalskie)

Post » Śro maja 25, 2016 20:58 Re: Z piekła rodem. 12 lat z moją Nenią... koniec.

Miłość boli.

aniaposz

Avatar użytkownika
 
Posty: 14654
Od: Pt maja 25, 2007 8:41
Lokalizacja: Warszawa-Bemowo

Post » Śro maja 25, 2016 22:17 Re: Z piekła rodem. 12 lat z moją Nenią... koniec.

Obrazek
Obrazek

felin

Avatar użytkownika
 
Posty: 26000
Od: Wto sty 06, 2009 0:04
Lokalizacja: Wrocław

Post » Śro maja 25, 2016 22:17 Re: Z piekła rodem. 12 lat z moją Nenią... koniec.

Obrazek
Obrazek

felin

Avatar użytkownika
 
Posty: 26000
Od: Wto sty 06, 2009 0:04
Lokalizacja: Wrocław

Post » Czw maja 26, 2016 7:01 Re: Z piekła rodem. 12 lat z moją Nenią... koniec.

Dziękuję, felin.

Powoli kończy się chyba faza szoku i odrętwienia. Zaczyna do mnie docierać ta strata z całą mocą i nieodwołalnością. Obudziłam się dziś nagle o 2. w nocy i niemal fizycznie odczułam, że jej nie ma. Nigdzie. Przez ostatnie dni i tygodnie moje noce podporządkowane były jej. Często się budziłam, patrzyłam gdzie jest, czy śpi, czy czuwa, czy nie siedzi na regale skulona, czy często chodzi pić, czy nie ma gorączki, czy żyje...

Nie było za to tej sekundy czy dwóch przechodzenia ze snu do jawy, gdy w jednej chwili musimy przypomnieć sobie o całej grozie rzeczywistości. Tak jakby świadomość tego faktu była we mnie cały czas, także we śnie. Nie śniła mi się. Nie chcę, by mi się śniła na razie. Nie będę mogła tego znieść. Coś z pewnością mi się śniło, ale pamiętam tylko strzępki obrazów tuż przed przebudzeniem - chodziłam po cmentarzu.

---

Na dwóch czy trzech portalach, w miejscu na samoopis, zamieściłam m.in. info: "Posiadaczka czterech kotów"...

aniaposz

Avatar użytkownika
 
Posty: 14654
Od: Pt maja 25, 2007 8:41
Lokalizacja: Warszawa-Bemowo

Post » Czw maja 26, 2016 13:55 Re: Z piekła rodem. 12 lat z moją Nenią... koniec.

Dziś po przebudzeniu w środku nocy wzięłam sobie Ramzesa na poduszkę, przytuliłam się mocno do niego i tak razem zasnęliśmy. Rano nadal leżał wyciągnięty na mojej poduszce. Bez niego bym chyba nie dała rady zasnąć ponownie.

A jednak wszystko jest jakoś inaczej. Tak jakby Nesca była centrum mojego stadka, jego osią i rdzeniem. Jakby wszystkie pozostałe koty stanowiły swego rodzaju nadbudowę. Gdy jej zabrakło, cała konstrukcja się rozchwiała, bo zabrakło zasadniczego elementu. Tak jakby wszystko spajała swoją obecnością, jakby była pierwszą i najważniejszą przyczyną oraz racją bytu dla reszty. Bo w sumie była... Bez niej nie odkryłabym dla siebie kotów, bez niej nie byłoby ani Ramzesa, ani Małej, ani Łaciatka. Muszę więc teraz zasypać tę dziurę po wyrwanym fundamencie i nauczyć się kochać moje koty w oderwaniu od niej.

---

Żwirek. Żwirku będzie szło o wiele mniej niż ostatnio, gdy siusiała dużo i często. :( Została mi w lodówce jedna dawka aranespu. Miałam ją podać dziś...

aniaposz

Avatar użytkownika
 
Posty: 14654
Od: Pt maja 25, 2007 8:41
Lokalizacja: Warszawa-Bemowo

Post » Czw maja 26, 2016 15:00 Re: Z piekła rodem. 12 lat z moją Nenią... koniec.

Aniu zasyp tą dziurę w sercu, szybciutko, życzę Tobie tego. Zacznij na nowo kochać swoje koty, bo będzie za pózno, koty zbyt krótko żyją...
One się na pewno starają, jak mogą, pomóc Tobie.

:201461
Anna i tylko cztery koty :(

anna57

Avatar użytkownika
 
Posty: 13052
Od: Wto kwi 27, 2004 10:24
Lokalizacja: Poznań

Post » Czw maja 26, 2016 15:16 Re: Z piekła rodem. 12 lat z moją Nenią... koniec.

Robię wszystko, by one nie odczuły różnicy. Ta różnica jest we mnie, w środku. I na razie nic nie mogę na to poradzić. :( Mam nadzieję, że gdy minie żałoba, uda mi się przebudować moje życie, przeformułować je, nauczyć się żyć bez niej. I może nawet tym życiem się cieszyć... Na razie, w tych najgorszych dniach, pomaga mi pisanie o swoich uczuciach, nazywanie ich, analizowanie. To taki swoisty żałobny dziennik, dzięki któremu jednak trzymam się jakoś na powierzchni. Słowa zawsze były moimi sprzymierzeńcami. Może kiedyś napisałabym wiersz, ale od dawna już ich nie piszę... Została proza.

aniaposz

Avatar użytkownika
 
Posty: 14654
Od: Pt maja 25, 2007 8:41
Lokalizacja: Warszawa-Bemowo

Post » Czw maja 26, 2016 16:38 Re: Z piekła rodem. Dziennik żałobny

Większość osób w tym wątku to starzy koci wyjadacze. :) Ale gdyby trafił tu kiedyś ktoś nowy, niezorientowany, to apeluję - zwracajcie uwagę na choćby drobne zmiany w zachowaniu waszych kotów. One potrafią bardzo wcześnie sygnalizować, że coś jest nie tak.

Parę dni przed początkiem ostatniego kryzysu Nesca nagle zaczęła sypiać... na blacie w kuchni. Pierwszej nocy, gdy to odkryłam, bawiło mnie to. Sądziłam, że to może chwilowa fanaberia. Ale gdy przez kolejne trzy noce również się tam przenosiła, coś mi zaczęło świtać. A to jeszcze był czas, gdy w ciągu dnia czuła się doskonale. Z kolei na dzień lub dwa przed kryzysem, gdy wróciłam do domu, przybiegła do mnie truchcikiem z głębi mieszkania. Niby ok i rozczulające, ale nie do końca, bo akurat takie zachowanie nie leżało w jej repertuarze, natomiast pamiętałam ten truchcik sprzed roku, tuż przed pierwszym pogorszeniem jej stanu. Naprawdę - takie subtelne znaki potrafią być bardzo symptomatyczne. Choć nie zawsze odczytanie ich na czas cokolwiek zmienia, ale to już inna sprawa. :(

aniaposz

Avatar użytkownika
 
Posty: 14654
Od: Pt maja 25, 2007 8:41
Lokalizacja: Warszawa-Bemowo

Post » Pt maja 27, 2016 11:36 Re: Z piekła rodem. Dziennik żałobny

"A co cierpiących ludzi może uratować? Jedynie sztuka, tylko sztuka, wierzcie w nią!" (Władimir Wysocki, Tatuaż, tłum. Wojciech Młynarski)

To doświadczenie jest dla mnie tak nowe, tak kompletnie nie mam żadnych punktów odniesienia, że zaskakują mnie moje własne reakcje. Są... inne niż przypuszczałam, zanim to się stało. W ostatnich dwóch-trzech tygodniach, gdy wiedziałam już, że będę musiała wkrótce się z nią pożegnać, non-stop płakałam. Co było tym bardziej wyczerpujące, że wciąż gdzieś tam kołatała się resztka nadziei i żyłam wg jakiejś koszmarnej sinusoidy, dryfując od żalu, gniewu i rezygnacji do irracjonalnej wiary w cud. Ale to chyba wtedy wypłakałam większość łez, wtedy przyjęłam impet największej rozpaczy. Bardzo się bałam, że po jej śmierci utonę w żałobie i depresji tak wielkiej, że ciężko mi będzie podnieść się rano z łóżka, że będę musiała wspomagać się psychotropami. A tymczasem czuję, że mój mózg broni się sam - mam w głowie jakby zasłonę, mgłę poprzez którą patrzę na rzeczywistość. Gdybym miała sklasyfikować jakoś tę zasłonę w ramach puli mechanizmów obronnych, byłoby to chyba tłumienie. Zaraz po jej śmierci, życzyłam sobie specjalnego guzika w mózgu do wyłączania wspomnień. Wygląda na to, że ten guzik istnieje i uaktywnił się samoczynnie.

Dodatkowo, jak zwykle w ciężkich dla mnie okresach, pomaga kultura i sztuka. Wczoraj zmusiłam się do obejrzenia filmu "Moje córki krowy" i okazał się dla mnie sporym zaskoczeniem in plus, a poza tym - fabularnie - zawierał paralele do mojej obecnej sytuacji i był jakoś... pocieszający. Muzyka Piotra Bukartyka. Moje własne niedoskonałe próby przekuwania emocji i odczuć w słowa. Wszystko to pozwala mi odgrodzić się od wspomnień. Nie bez znaczenia jest również to, o czym pisze autorka na jednej z najlepszych stron poświęconych PNN u kotów: http://www.felinecrf.org w dziale nt. radzenia sobie z żałobą:

One taboo subject is feeling a sense of relief after your cat has died. This is actually normal when you have been caring for a terminally ill patient. If you analyse your feelings, you will probably find that you are not feeling relief that your cat has died; rather, you are feeling relief that the CKD is gone, that you are able to climb off the emotional rollercoaster. There is no shame in that.

If you do feel this way, try not to feel guilty: rather, focus on all the care you gave your cat and remember that your cat would never reproach you for carrying on with your life after he or she is gone. You have carried the responsibility for your cat's life daily for however long, and it is stressful.


Być może również właśnie z tego powodu potrafiłam znów coś obejrzeć, czegoś posłuchać. W ostatnich tygodniach jej życia, nie było o tym mowy, tak byłam emocjonalnie roztrzęsiona, niezdolna skupić się na niczym. Gdy nic już nie mogę zrobić, niczego odwrócić, jest... nie, nie łatwiej, ale... spokojniej...?

aniaposz

Avatar użytkownika
 
Posty: 14654
Od: Pt maja 25, 2007 8:41
Lokalizacja: Warszawa-Bemowo

Post » Pt maja 27, 2016 11:51 Re: Z piekła rodem. Dziennik żałobny

Ania, towarzyszę Ci myślami.
Ściskam.

Olat

Avatar użytkownika
 
Posty: 39532
Od: Sob mar 30, 2002 21:41
Lokalizacja: Myslowice

Post » Pt maja 27, 2016 12:27 Re: Z piekła rodem. Dziennik żałobny

Bardzo Ci dziękuję, Olatku. :1luvu:

Boję się, że ta ochronna zasłona nagle opadnie. Czuję, że żal i ból czają się tuż pod powierzchnią, gdzieś bardzo blisko. Ale póki udaje mi się trzymać je w ryzach, jest znośnie.

---

Gdy widzę kątem oka czarny kształt przemykający przez pokój, odruchowo spoglądam w tę stronę, by sprawdzić które to z moich kotów - Ramzes czy Nesca...

aniaposz

Avatar użytkownika
 
Posty: 14654
Od: Pt maja 25, 2007 8:41
Lokalizacja: Warszawa-Bemowo

Post » Pt maja 27, 2016 19:47 Re: Z piekła rodem. Dziennik żałobny

Przez te ponad dwa lata stałam się, wbrew mojej woli, ekspertką od PNN. I moja smutna konkluzja jest taka - leczył nie leczył, PNN i tak postępuje we własnym tempie. Tak, można kontrolować objawy współtowarzyszące - suplementować potas i magnez, starać się trzymać w ryzach fosfor i wapń, obniżać ciśnienie, gdy dołączają się problemy z układem krążenia, robić posiewy, by nie obciążać układu moczowego dodatkowymi a częstymi w PNN infekcjami. Ale to wszystko półśrodki. Prawda jest taka, że pozostające czynne nefrony ulegają uszkodzeniom w swoim własnym tempie i nic tego nie powstrzyma. Gdy wszystko zaczyna się psuć, nie pomaga już nic. Gdy dołącza się anemia, aranesp jest już tylko krzykiem rozpaczy.

Przez prawie dwa lata nie musiałam Nesce podawać kroplówek, bo tak ładnie była nawodniona sama z siebie. Gdy kroplówki zaczęły być konieczne, oznaczało to jedno: nerki się powoli wyłączają. A kroplówki NIE WYPŁUKUJĄ mocznika ani kreatyniny, co wciąż jest pokutującym mitem. Nic nie usuwa z krwi mocznika ani kreatyniny. Ani azodyl, ani ipakitine, ani inne cudowności. Gdyby tak było, już dawno stosowaliby je ludzie.

---

Aha, i zapobiec PNN też się nie da. Kiedy Nesca była młodziutka, a ja się trzęsłam ze strachu przed tą chorobą, wyczytałam, że kot musi dużo pić, by uniknąć PNN. Bzdura! Primo - zawsze całkiem sporo piła jak na kota, lubiła wejść na umywalkę i domagała się puszczania wody, lubiła dorwać się do jakiegoś garnka w kuchni z zostawioną wodą. Secundo - odkąd skończyła 3 lata, dodawałam jej wodę do jedzenia i chłeptała taką zupkę. Wody miała do woli i jeszcze więcej. I co? Nie pomogło. Dieta BARF? Idę o zakład, że barfowane koty też chorują na PNN, cukrzycę czy sto innych chorób. To trochę jak te ludzkie zaklęcia, że jak będziesz się dobrze odżywiał, ćwiczył i ogólnie prowadził zdrowy tryb życia, to nie zachorujesz na raka. Sorry, ale to nie takie proste. W opozycji - Ramzes wychowywany i karmiony dokładnie w ten sam sposób co Nesca, jest w wieku 10 lat zdrowy jak byk. To tylko nasza ludzka iluzja kontroli, przemożna chęć posiadania wpływu na rzeczywistość i przeciwstawienia się losowi, który po prostu strzela na oślep.

Zgodzę się, że warto kontrolować mocz, co jakiś czas robić posiew, bo niewykryte infekcje atakują w końcu nerki. W 2010 roku Nesca miała poważną infekcję pęcherza. Z sukcesem wyleczoną. Być może później coś przeoczyłam, coś za późno wykryłam. Ale z drugiej strony - czy częste infekcje są zawsze przyczyną, czy też może objawem coraz gorszej wydolności nerek? Nie wiem i nigdy się już tego nie dowiem w jej przypadku.

aniaposz

Avatar użytkownika
 
Posty: 14654
Od: Pt maja 25, 2007 8:41
Lokalizacja: Warszawa-Bemowo

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Google [Bot], kasiek1510 i 183 gości