Casica, z klawiatury mi zdjęłaś te przemyślenia

Mojego Borysa nie ma już ponad 1,5 roku. A boli tak samo, jak wtedy.
I najgorzej, jak sobie człowiek zaczyna analizować i przypominać, co można było zrobić lepiej, co zaniedbałam, czego nie zauważyłam, co powinnam była...
Jak Borys umierał, to pisałam to samo: że czuję się, jakby mi wyrwano serce. I ta dziura została. I żal do siebie. U mnie największy, że nie oszczędziłam mu ostatniego tygodnia życia. Bo powinnam była. I najbardziej mnie prześladuje to, że go bolało, mimo leków. Że ciągle miałam nadzieję, że się poprawi i ukradniemy jeszcze parę dni. Bo też nie miałam doświadczenia.
Byłam umówiona z wetką, miała przyjechać uśpić Borysa. Coś jej wypadło, przełożyłyśmy to o jeden dzień. Wieczorem mu opowiadałam, że przyjedzie ciocia doktor, że mu pomoże, że już będzie mógł odpocząć. A on patrzył i mruczał, ale w oczach miał wypisane, że źle się czuje, że już nie chce walki, ma dość. Dostał leki, żeby nie bolało. I umarł w nocy. Myślę, że częściowo zrobił to dla mnie, żebym nie musiała podejmować tej ostatniej decyzji.
Po odejściu Borysa wiem już, że nie pozwolę, żeby kolejny kochany zwierzak z powodu mojego strachu i żalu czekał tak długo na pomoc w przejściu przez TM. Zawiodłam Borysa i mam do siebie wielki żal z tego powodu.
Jeszcze nie potrafię oglądać jego zdjęć bez łez. Ale mam nadzieję, że taki czas przyjdzie.
Ściskam Cię bardzo mocno, Ania...
Trudny czas przed Wami. Dużo ciepłych myśli przesyłam.