U babci prawie zawsze byly bure koty, i filemon ktory byl czarny jak smoła. Filemon byl pierwszym kotem ktorego tak zapamietalam od a do z. I byl mega wyjatkowy. To byl kot dziadka... dziadek dla Flemona byl wszystkim. Relacja byla taka - dodam tylko ze to byly wczesne lata 90... wies...wiec troche inne postrzeganie kota niz teraz, wtedy kot mial lapac myszy a nie byc przytulanka... Rano... kot dobija sie do drzwi na sniadanie.... dziadek przygotowywal sobie chleb z maslem... przychodzil Filemon... w pierwszej kolejnosci lasil sie do dziadka potem do lodowki a potem znowu do dziadka. Taki rytulal. Jak dziadek sobie ten chleb zrobil to uwaga - wykrajał zawsze srodek - dla Filemonka, a dziadek zjadał skórki...

ZAWSZE

Filemon ubóstwiał chleb z masłem ale bez skórki! Gdzie dziadek, tam Filemon.
Po śmierci dziadka... Filemon przestał jeść... w dniu pogrzebu... wiadomo wtedy na wsi, jeszcze byl zwyczaj przywozenia trumny w dniu pogrzebu do domu... jak ta trumna była w pokoju... tak wył pod drzwiami bo oczywiscie nikt kto tam nie chciał wpuścić. Tak zawodził....
PO pogrzebie dziadka chyba w ciągu tygodnia ... Filemon zniknął... nigdy się już nie pojawił...
To jest mój dowód że koty potrafią kochać... bezgranicznie... bezinteresownie i do końca swojego życia... i potrafią odejść z miłości... z tęsknoty ...
Siedze nie taki był plan na dzisiejszy post... a pisząc to mam łzy w oczach.... ale to historia prawdziwa... dlatego gdzieś zawsze marzyłam o swoim cudownym czarnym złocie... bo czarny kot utoższamia mi się z ogromnym przywiazaniem. Pewnie sierść nie ma tu zupełnie znaczenia ale jako dziecko miałam gdzieś zakodowane...
I wiecie co? Sprawdziło się... sprawdziło się co do joty.
Nawet w tych ostatnich chwilach... Dixie oczami mowil mi ze mi ufa i kocha.... nawe gdy wet juz go mial na rekach i zabieral go od nas....
TEraz juz rycze na amen...
Kochajcie czarne koty... one zawsze maja trudniej... wiem jak ciezko sie adoptuja... bo ktos wymyslil ze przynosza pecha....
A DIxie byl moim najwiekszym szczesciem w zyciu.