Wstałam. Dzionek wolny dziś mam. Na swobodne szczekanie . Tfffu, kasłanie i chrychanie. Co też czynię.
Za oknem szaro.
A ja napiszę jeszcze o ...żurku. Jakby cała akcja gotowania dotyczyła relacji
Gordonka Ramzejka w rodzimym wydaniu . Napiecie rośnie. Zapach z sagana płynie taki, że powala wszystkich co węch mają. A podniebienie klepie się z rozkoszy jak tylko myśli ,że spożywa choćby łyżeczkę tegoż dobra
Więc gar stoi sobie na kuchence. Obok gara ziemniaków ...na surowo. Piątek to był. Ziemniaki na obiad miały być. Tylko z TZ-tem żeśma się nie zeszli z apetytem. On śniadanie zeżarł kole 12-13 i miał smaka na obiadek jak wybiła poważna 18. Ja byłam głodna na obiad w porze jego śniadania. Potem to już mi się tylko spać chciało. Więc ziemniaczki stały. I żurek sobie stał. TZ zrobił sobie kanapki ja zrobiłam sobie czyszczenie nosia i ległam radośnie szczekając i wypluwając płucka. Udało mi się usnąć.
Jednak gdzieś o drugiej w nocy coś mnie obudziło. Wysmarkałam się , przełożyłam na boczek i poszłam spać dalej. Ale to "coś" nie dało spać. Tajemnicze szmery z ciemnicy dochodziły. A co i raz jakiś ogon w świetle księżca przemykał ku przedpokojowi. Słuch się mi załączył. Podejrzenie zaostrzyło go. No tak, kuchnia . To z kuchni szemrania dochodzą. Krzyczę scenicznie
Maciejka zostaw gary . Wiem ,że to ona. Tak na pamięć. Zapadła cisza. Trafiona i zatopiona.

Oczki mi sie zamykają. Ale... z kuchni znów coś dobiega szemranego. Zanim ust korale znów otworzyłam, obuchem dotarło do mnie ,że gar z zupą i
zbiegniętą kiełbasą chyba odkryty jest.

Znaczy był ,by wystygł ale Janusz pewnie nie przykrył. Nie pewnie a na pewno. Już widziałam jak pazurzymi hakami kiełbasina jest wyciągana i sromotnie czołga się po podłodze. Ciągnąc za sobą resztki brejki. A ta jak brejka wyschnie

A jak nitek się cholery nażrą
Wyjaśniło się dlaczego takim biegusiem koty ku kuchni sunęły. Zero futra w łóżku było. Na szafkach i posłankach też.
Siem zerwałam, wpadłam, światło zapaliłam. I co? A Maciejka siedzi sobie na kuchence i niewinnie na mnie jopi się. Oczki mruży bo jej światło ślepka oślepiło.
Pod kuchenką stadko dulczy i czeka, czeka, czeka... Czekanie jest najgorsze

Tylko lekko mnie wzrokiem omiotły.
Macieja , jak już do widności się przyzwyczaiła, wróciła do swych spraw. Czyli wydłubywania między palnikami

ćwiartki ziemniaka
Zdębiałam więc ja. Kiełbasa nie ruszona (trefna czy co

) za to na podłodze już walały się pyreczki mocno zszargane kurzem i kudłami. Wybawione tak ,że aż brudne. Banda czekała na nową dostawę czystego fanta do zabawy. Wyjęłam kartofelka zza krat, rzuciłam kotom, gary przykryłam , wodę z blatów wytarłam i poszłam spać.
Cisza zapadła tylko mokre pacanie słychać było. I raz ruszenie przykrywką. Jednak wystarczyło warknąć
Maciejka i znów spokój zapadł.
Rano zebrałam umordowane resztki i długo się zastanawiałam czy im drugie życie dać.

Czyli umyć i upiec.

Bo do pieczenia reszta braci ziemniaczanych trafiła. Z cebulką i serem żółtym. Alem zrezygnowała. Za dużo pracy by było nad doprowadzeniem ich do wyglądu ziemniaka . Przyprawy nie zamaskowały by ich nocnej rozpusty.
Wniosek jest jeden. WSZYTKO się przykrywa!