» Wto mar 29, 2016 21:29
Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show
Przygotowania do świąt trwały długo i były uciążliwe, natomiast same święta minęły szybko i niemal niepostrzeżenie. Część czasu, z racji wyśmienitej pogody, spędziliśmy nad Zalewem Zegrzyńskim, a reszta upłynęła miło na spotkaniach z przyjaciółmi. No i byliśmy w naszym kościele. Wszystkie panie były pięknie wystrojone, ja zaś byłam oryginalna w tym względzie. Wystąpiłam mianowicie w... adidasach. Podjęłam co prawda bezmyślną próbę wtłoczenia stopy, ze złamanym palcem, w eleganckie pantofelki, ale po tym zabiegu utykałam do wieczora. Więc przez jakiś czas podobnego błędu raczej nie popełnię i zadowolę się stylem sportowym. Nawet na okazje całkiem oficjalne. Bo innego wyjścia nie mam. Jeszcze ze dwa, może trzy tygodnie.
A dzisiaj calutki dzień spędziłam poza domem i teraz Florcia nie może się zdecydować, czy mam ją tulić, głaskać i kochać, czy karmić. Więc robimy to naprzemiennie. Siedzi kocinka moja na krześle obok mnie i mruczy, a potem zeskakuje pod stół i miauczy. Więc przystępujemy do konsumpcji. To znaczy, ja podaję jedzonko pod nosek, a kicia je. Kruszynka moja bardzo źle znosi stan całodziennego opuszczenia. Cóż, kiedy nie było rady. Musiałam pojechać do specjalistycznego ośrodka leczenia ran przewlekłych na Narbutta. Na szkolenie. Poruszanie się dużym samochodem po wąskich i zastawionych do granic możliwości, uliczkach Mokotowa, to porażka. Trzeba jechać na wdechu, żeby kogoś po drodze niechcący nie zahaczyć, natomiast znalezienie miejsca do zaparkowania graniczy z cudem i wymaga specjalnej interwencji świętego Antoniego. Siedziałam na tymże szkoleniu do późnego popołudnia i nie mogłam jechać z Julkiem na umówione wcześniej szczepienie w przychodni na Bemowie. Na szczęście TŻ, niechętnie i z bólem, ale wyraził zgodę, że w drodze niezwykłych okoliczności, to on zawiezie syna do doktora. Ja miałam dojechać i odebrać dzieciaka. Jednak w międzyczasie, szczepienie zostało odwołane. Jutro się dowiem dlaczego, bo w czasie szkolenia nie mogłam niczego wyjaśniać. Tak więc wszyscy potomkowie. których porodziłam wylądowali na przechowaniu u chrzestnej Zosi, a mojej przyjaciółki, Marty. Dominiczka, córka tejże Marty, jest zaś moją chrześnicą, więc przy okazji zawiozłam jej zaległy prezent urodzinowy. Dzieci się pobawiły, my porozmawiałyśmy sobie, jak dwie kumoszki i było nam bardzo z tego powodu miło. Aż tu agresywnie zaskoczył mnie zegar, który wybił godzinę dwudziestą. Niemiłe chwile zazwyczaj wloką się, jak najgorsza żmija, a wszystko, co przyjemne mija tak błyskawicznie, że niemal niepostrzeżenie.
Trzeba się było zbierać. No więc wracamy do domu: Julek obok mnie, reszta z tyłu. I w pewnym momencie Pawełek pyta:
- A tak właściwie, to na jaką chorobę Julek miał dostać szczepionkę?
- Tata mówił, że na wściekliznę. - Zosia spokojnym i definitywnym głosem, solidarnie dzieli się posiadanymi informacjami. Ja napinam wszelkie mięśnie miednicy mniejszej, które da się kontrolować siłą woli, w ramach profilaktyki popuszczania moczu. Co w takich sytuacjach zdarza się czasem u wieloródek, a czego za wszelką cenę pragnę uniknąć. Ale już chichoczę na całego.
- No, coś ty Zosiu! - oburza się Paweł. - Na wściekliznę szczepi się zwierzęta!
- A tata mówił, że Julek dostanie szczepionkę na wściekliznę i że będzie po niej przytulny, jak baranek. Prawda, mamo?
Rżę, jak koń. Nie zmieniam pasa. Jadę prosto i żałuję, że nie mogę się zatrzymać na środku ekspresówki.
Udało mi się w końcu zjechać do centrum handlowego. Przy okazji kupiłam Zosi i Pawłowi pantofle na wiosnę, zapłaciłam rachunek i ochota do śmiechu przeszła mi, jak ręką odjął. W tym miesiącu nie kupię opon.
Za to koty wygłaszczę oraz wyczeszę jeszcze wielokrotnie.
A póki co trzeba kłaść się spać, bo jutro muszę wstać przed świtem, a nie oswoiłam się jeszcze z bezsensowną zmianą czasu z zimowego, na letni.