Nasze dwa potworki spokojnie sobie rosną. Lily jakiś czas temu została zabrana do weterynarza bo okrutnie utyła. Bawi się dziewczyna, biega po domu z bratem, ale cóż... żarła niemiłosiernie. Skończyła dzikie harce z Bostonem i sru do michy. Gryzła kabel, podnosi człowiek głos bo szkoda, żeby zwierze prąd kopnął i znów kierunek żarcie. Niby może - bo mały kot, bo tamto czy siamto. Jak się okazało jednak nie do końca. Kot na diecie to nic fajnego. Miska spowalniająca jedzenie jest fuj (choć powoli się do niej przekonuje). Mały z kolei ma tylko wiszącą skórę na brzuszku, ale chuchro z niego niesamowite. Lily kocha naszego weterynarza, a zwłaszcza jego wagę, choć miłość przedmiotu do naszego kota jest raczej nieodwzajemniona.

Każde z moich zwierząt bało się i nie lubiło weterynarza, a Lily wręcz biegła do jego rąk, żeby tylko ją pogłaskał. Czas pokazać nasze koteły.
Boston: trochę sierotka, lekko nieufny, daje się pogłaskać obcym, obraża się, gdy nie udostępni się mu kawałka poduszki

Lily vel Gruba: odważna za dwóje, każda ręka nadaje się do głaskania, kocha wszystkich
