długa historia.....teraz już jest lepiej.
Lecznica na Polance traci klienta. I już nigdy nikomu jej nie polecę, chyba , że w sprawach chirurgiczno-ortopedycznych lub do szczepienia albo obcięcia pazurków.
Na FB bardzo mi dziewczyna polecała przychodnie My Pet, z Tysiąclecia. W sumie byłoby bliżej niż na Polankę. Ale ta sama sytuacja - właściciel - gwiazda, ponoć fantastyczny diagnosta, ale reszta załogi to młodzi weci. Wiadomo - do gwiazdy
z ulicy się nie dostaniesz i masz szansę, że codziennie ktoś inny będzie kota badał.
Jutro jeszcze muszę tam iść, muszą wenflon wyjąć, wpisać do książeczki leki z piątku, bo wetka
zapomniała, a sobotnia powiedziała, że ona z kompa ich nie spisze, bo to koleżanka....
I koleżanki
wespół w zespól mało mi kota nie wykończyły.
Podając leki zupełnie nieodpowiednie. Gucio miał chore uszka - pomijam już fakt, że zostawiłam kota w lecznicy w piątek aby miał wykonaną diagnostykę, a zrobiono tylko morfologię, że szefowa miała jedno ucho skonsultować, bo wetka nie dała rady otoskopem dotrzeć do błony bębenkowej...., że nie zostały w ogóle wysłuchane i wzięte pod uwagę moje obserwacje i sugestie.
Wetka piątkowa nie wpisała do książeczki podanych leków - mimo mojej prośby. Zapamiętałam tylko cerenię i ranigast, co mnie bardzo zdziwiło, bo Gucio ani nie wymiotował, ani nie miał odruchów wymiotnych. Później, a właściwie to dziś , jak się uspokoiłam - przypomniałam sobie , ze antybiotykiem był chyba claveseptin. Wczoraj od rana było lepiej, wcześnie pojechaliśmy na zakupy, aby na 9. być na Polance. Jak wrócilismy - okazało się, że kot jest wbity pod kominek, zapluty, zataczający sie - ewidentne objawy przedsionkowe.
W lecznicy nowa wetka zaczęła od sprawdzania brzucha - dowiedziałam się, że Gucio miał bolesny brzuch

Potem wzięła kota aby wyjąć wenflon z przedniej łapy, podać podskórną kroplówkę i antybiotyk. Wróciliśmy do domu, K. szukał miejsca do zaparkowania, bo sąsiad mały remont ulicy robił, a ja wypuściłam Gucia, a właściwie szmatkę. Kot przy przejściu 4 m aby zabunkrować się po zlewozmywakiem, przewrócił się trzy razy. Więc tel do weta, Gucia w transporter i z powrotem. Wetka zdziwiona, więc się pytam, czy może zastrzyk w zadek mu dawała, bo waliło go na lewy tył. No tak, tam dostał kroplówkę.....Zostawiłam kota na obserwacji....
Odebrałam przed 15, przed zamknięciem. Nie przewalał się na tył, zataczał się
całym kotem. Kroplówka została
ewakuowana, podano nową dożylnie - wenflon w tylnej łapie. Szybki kurs robienia zastrzyków - polecam się usług- antybiotyk do domu na dziś i steryd dopaszcznie.
W domu - dramat. Kot na łapach nie moze ustać, zatacza się, z pysia non stop zwisa gęsta ślina, łazi, nie moze znaleźć sobie miejsca. Dobrze, że mam wielu internetowych znajomych. Podany rano antybiotyk, o przedlużonym działaniu, to
shotapen, pochodna penicyliny, stosowany u świń i bydła. Nie wolno go łączyć z innymi antybiotykami ( dzień wcześniej było co innego, po południu też co innego - enroxil), nie wolno stosować ze środkiem do czyszczenia uszu otosol, którego wetka używała. Po prostu baby zatruły mi kota. Do tego ten cholerny shotapen wzmaga objawy przedsionkowe. Ja jeszcze czegos takiego nie widziałam, nie nadążałam tej śliny wycierac, kot się dławił. To trwało prawie do drugiej w nocy. Gucio przez ten cały czas krążył po mieszkaniu....
Dziś już nie było ślinotoku, ale biedak przez cały dzień zjadł tylko kilkanaście chrupek. Antybiotyk podałam, sterydu - nie było w ogóle takiej opcji. Główką trzepie sporadycznie, gorsze, lewe uszko już też się podniosło.
Po prostu jutro powiem, co o tym myślę. Bo oczywiście rozumiem, ze dziewczyna świeżutko po studiach ma prawo dużo rzeczy nie wiedzieć. Ale to trzeba do tego się przyznać.
Kolezanka dzwoniła do swojego weta z pytaniem o ten shotapen - lek dawno przestarzały, on juz od lat nie stosuje.