Ja mam Carmen z astmą - w domu nie ma problemu z podaniem jej tabletek, zastrzyku itd.
Wycieczka do weta to kot zasikany, obsrany, z zadyszką, ze zwisami ze śliny do ziemi

i odchorowujący to jeszcze kilka dni po.
Mam wyrzuty sumienia, że ją wożę na takie błahostki jak szczepienia...
Podobno koty mają też wysoką odporność na ból. Stąd i do nich samych późno dociera, że coś jest nie tak.
I szczerze, patrząc na to, jak wrażliwą na zmiany mają psychikę - to zdrowsze dla mnie jest to przeczekanie jednego dnia za dużo niż pędzenie do weta z byle czym.
Bo jakbym miała pędzić do weta za każdym razem, jak mój kot odejdzie od miski nic nie skubnąwszy albo prześpi zamiast 16 godzin aż 20 - to raczej jechałabym wywoływać chorobę stresem wizyty u weta, a nie ją leczyć. Bo koty takie są
A nam pozostaje jedynie paranoja, czy to tylko znudzenie smakiem puszki czy stan przedagonalny
