W zasadzie to o tyle biednam, że w ekspresowym tempie tworzą mi się stany zapalne - od wtorku po południu do wczorajszego popołudnia już niezły wyhodowałam, więc wyrwanie trochę trwało i bolało mimo pierdyliona znieczuleń zastosowanych przez panią dentystkę

. Miałam już kiedyś takie coś rwane i wiem, że przy pewnym pośpiechu i luźnym podejściu do bólu u pacjenta potrafi to naprawdę konkretnie boleć. Tym razem było nieźle i prawie mnie już nie boli, choć lekkie rozpieranie w zębodole czuję - na szczęście mam antybiotyk, więc mi się ten stan zapalny nie rozhula. No i przydaje się magiczny szal - zakutana po nos jestem bezpieczna i żaden zimny podmuch mnie nie dorwie. Zresztą dziś cieplej niż ostatnio - dlatego śnieg topnieje i mokro jest bardzo.
Rysiaczek ma znów szwendaczka - bo po sedacji ten typ tak ma, że robi się gadatliwy i ruchliwy jak diabli. Prawie całą drogę w autobusie (nie było taksy psiej) spał, wyłamując mi nieomal rękę. Biedny chciałby zjeść, a nie może do jutra rana. Pić dopiero po 23ej. A on tak lubi papusiać, chudzinka moja słodka

. Trudno, trzeba to będzie jakoś znieść.