Zamiast ubywać to przybywa. Czego? Nie, nie pieniędzy. Kotów. Oczywiście, że kotów.
Zajrzałam wczoraj do szopki. Tak kontrolnie. Generalnie chodzi tam moja koleżanka. To przekochana osoba, bardzo sumienna i dobra. Codziennie rano karmi, zmienia wodę, w mrozy nosi ciepłą, sprząta tam. Jednak jest na rencie z powodu odrobinkę niższej inteligencji, więc czasem pewne istotne szczegóły jej umykają. Tak było z kk u biało-rudego kocura. Nie dostrzegła, a choroba mocno postąpiła. Transporter zawsze mam w samochodzie. Służy za schowek na samochodowe szpargały, a w razie godziny ,,W" - na pakowanie w niego napotkanego kota w potrzebie. Spakowałam więc w te pędy kocura i pognaliśmy do miejscowego weta. W szopce miziak, u weta chciał gabinet zdemolować. Złapaliśmy go do klatki i tam spacyfikowany dostał antybiotyk. Teraz mam ogromną przyjemność i zaszczyt robić temu dzikusowi zastrzyki w domowych warunkach. No cóż. Jak trzeba to trzeba. Jakoś muszę go okiełznać.
Czy uda się uratować oko? Mam wątpliwości.
I pora nie fajna, bo po leczeniu wypuścić będę musiała przy niższej niż dotychczas temperaturze. Siedzi teraz w klatce, w korytarzyku, gdzie najniższa temperatura, żeby się nie rozhartował zanadto.


