
Stellunia twardo spi w mojej szafie na swojej ulubionej półce. Ta szafa mnie martwi, bo jest zawalona rzeczami (których kompletnie nie mam gdzie przeniesć, co się dało to już wyniosłam) a co gorsza całą konstrukcję ma z takich luźno ułożonych desek, między którymi są duże szczeliny. Jak Stella skacze ze swojej półki, zawsze mam wizję, że łapka jej wpadnie w taką szczelinę... no więc całą podłogę ponakrywałam kartonami, co umiałam to zabezpieczyłam. Ale i tak się boję. No i dzisiaj rano, kiedy wstałam, usłyszłam straszny koci krzyk. Stella ma taki rytuał, rano przychodzi do nas na mizianki, potem TŻ wstaje, daje jej jesc, trochę się bawią, a potem ona wraca do tej cholernej szafy i spi dopóki ja nie wstanę. Kiedy ja wstaję, ona zaraz za mną i domaga się zabawy. Tak więc po moim wstaniu dzis rano od razu tradycyjnie chciała wyjsć. I skacząc, zaplątała się w jakąs moją bluzkę, która spadła z wieszaka. Płakała okropnie, a to jest kotek, który prawie w ogóle nie miauczy. Gada bardzo dużo, grucha i ćwierka, jedyne miauczenie to jak mnie namawia do zabawy i jest takie cichutkie, cieniutkim głosikiem. A dzis to był płacz na całe gardło. Lecę do niej, zaglądam, kot schował się z powrotem na swojej półce, najeżony, roztrzęsiony, przerażony, z łapką uniesioną do góry. Jak mnie zobaczyła to przeraziła się jeszcze bardziej, usiłowała się schować pod poduszką


Ona jest taka kompletnie bezbronna kiedy się boi, chowa się pod kocem albo w ogóle w takich miejscach, w których najłatwiej ją złapać, cała się napusza i wygląda jak mała sówka. Strasznie mi jej żal w takich chwilach

Z lepszych nowin to:
-znalazłam pierwszego shaftowanego kłaczka Stelli, dotąd nigdy nie miewała... nie żeby mnie to martwiło, bo kot równo rąbie trawę i chyba nie jest zakłaczony, ale zawsze to jakis powód do swiętowania

-dostałam przesyłkę z zamówioną książką o problemach behawioralnych dorosłych kotów. Nie żeby Stella sprawiała problemy, ale są tam też rozdziały o lękliwych kotach, dokacaniu i o kotach kapryszących przy jedzeniu (choć ona kaprysi tylko przy mokrym).
I przypomniało mi się - wczoraj Stella poczuła straszny apetyt na surową marchewkę. Dałam jej maciupeńki kawałek, taki że w sumie mogłaby go połknąć. Ale ona jak zwykle nie umiała go zjesć, międliła w pyszczku, wypadał jej, znowu międliwła...z tej frustracji nawet go zlała łapą a potem znowu próbowała zjesć...no nie udało się. Cos ten pyszczek nie umie jesć sprawnie nic innego niż suche chrupki (które sprawnie rozgryza i nie ma żadnego kłopotu).