Wczoraj już nie dałam rady napisać tutaj, tylko na fb parę słów skrobnęłam i padłam psychicznie i fizycznie.
Miś wczoraj cały dzień był aktywny.
Wstał ze mną o 5 a poszedł spać o 15.
Ja wróciłam o 16-stej, zapakowałam go w kontenerek widząc że jest objedzony jak bąk - moja teściowa czuwająca nad nim gdy byłam w pracy podeszła z za wielkim entuzjazmem do jego chęci jedzenia i trochę go przekarmiła, ale u niego o to nie trudno gdy ma apetyt.
Nadmierna aktywność w ciągu dnia, stres związany z jazdą, napchany brzuszek, powróciły dolegliwości z nocy i to w zwielokrotnionym nasileniu.
Brzuszek misiowy spuchł do okropnych rozmiarów

Wróciła gorączka, pojawił bardzo przyspieszony oddech, Miś zwiotczał zupełnie

Ponad 2 godziny go ratowaliśmy w gabinecie

Naprawdę się bałam że nie wrócę z żywym Misiem do domu

Do tego poważna obawa że ten szelest poskórny to jednak szelestnica - co samo z siebie w jego przypadku byłoby prawdopodobnie wyrokiem śmierci.
10 lat więcej mam na karku od wczoraj.
Miś dostał antybiotyki do żyły, jeden z nich to metronidazol, inne leki, wróciliśmy do domu, napoiłam go koperkiem, do rana ozdrowiał

Był strasznie niezadowolony że nie mógł napchać brzucha do pełna

I że wenflon w łapie siedzi - a co z tym związane - wrócił wstrętny kołnierz.
Ale to jego główne problemy dziś.
Gorączki nie ma, apetyt jest, brzuch normalny jak na Misia, szelest znikomy acz tu niepokój cały czas jest.
Wygląda że Miś pokonał kolejny kryzys i cały czas do przodu
