
w pakiecie z Piksą do weta pojechał i Nocuś.
Migotka mu wyszła parę dni temu jak ta lala, i to na obu oczach. Odrobaczony, nie kichał, nie smarkolił z nosa, oczy nie łzawią - bo najpierw myślałam, że nawrót chlamydii, ma od czasu do czasu z tym problem. I niby koteł je, biega z młodą, mizia się, ptoki za oknem podziwia, ale taki jakiś... przybździały jest i ta trzecia powieka...
No i u pani wet okazało się, że w paszczy z tyłu ma bidok problem całkiem spory

zapalenie dziąseł przy zębie z solidną porcją kamienia - biedny kocur ma już podrażnione i obolałe łuki podniebienne

jest mi wstyd jak smok, bo zaglądam moim kotą z przodu i z tyłu regularnie, a przegapiłam ten problem u Nocunia....
wetka się dziwiła, że on je, bo wg niej to musi go mocno boleć...
tak czy siusiak, dostał kłuja z dexofortem, ale to oczywiście doraźnie, docelowo - rwiemy zęby...
Piksa też pożegna się z ząbkami - tylne siekacze dość brzydko wyglądają, a ze względu na wiek to ostatnie dzwonki na taki zabieg.
U niej przede wszystkim zaś kwestia "co się dzieje z kupą" - jak chwilami się uspokoi i nie wali na rzadko, a ja zacznę się nieco uspokajać - sru, nomen omen, i od nowa zabawa...
biedna moja kota chodzi po 3-4 razy dziennie do klopka i w zasadzie to puszcza takie makabryczne bąki z kleksem - smród, że już nie tynk, a cegły ze ścian spadają. Najgorsze, że identycznie śmierdzą klocki pozostałych - i w sumie to najgorsze naprowadza nas z wetką na konkluzję, że cała ekipa najprawdopodobniej źle toleruje obecną karmę, a właściwie te karmy, suche, które w ostatnich miesiącach stosujemy...
i rzeczywiście, mam wrażenie, że przekombinowałam, chcąc jak najlepiej - kupowałam kotom karmy "lepsze" - bezzbożowe lub prawie bezzbożowe, z intencją, że im lepiej kot je, tym mniej widzi weta.
I chyba gucio w tym przypadku - od czasu, jak poszłam w karmy z półki typu taste of the wild i podobne, zaczęły się smrody, a u Piksy kołowrotek ze sraczką...
Wetka doradza mi przejście na monodietę wspierającą jelita i wchłanianie, i chyba tak zrobię właśnie, plus zwiększony udział mokrej paszy, a mniej chrupek. Kulki będą na wyjazdy - moje - i ewentualnie na noc, żeby nie było łażenia i piżdżenia, że koty głodne, a personel śpi.
U wetki Piksunia grzeczna, jak to ona, cichutka myszeczka, nos pod moją ręką, tona sierści na stole. A Nocek siary narobił po sufit - nabuczał, nawrzeszczał, do łapoczynów i zęboczynów się rwał, dobrze, że obcięłam zawczasu bestii pazury. I głupol taki, najpierw się pirzy, wrzeszczy, wyrywa i atakuje, a potem "piiiii!!!..." i baranki do końca świata...
Dziś po pracy idę odebrać wyniki krwi Pikseczki, w razie wu będę też podpytywała Was odnośnie interpretacji, jeśli ktoś będzie się czuł na siłach.
Mam chyba farta do wetki, bo wydaje się bardzo sensowną osobą, z fajnym podejściem i do zabiegów, i do zwierzaków. Cenowo w dalszej perspektywie też nie jest aż taka straszna - za zabieg usunięcia zębów - całość zabiegu - 120 zł.
Tyle, że po zrobieniu początkiem miesiąca opłat i po dzisiejszej wizycie - badania obu kotów, leki, badanie klocka, krwi itp - zostało mi niecałe 100 zł na resztę miesiąca

to jakaś makabra, gdzie się człowiek nie obejrzy, tam dupa z tyłu

Będę kleiła za moment dekoracje świąteczne - mam nadzieję, że uda mi się jak najszybciej - i że coś z nich się sprzeda, bo inaczej źle widzę.. właściwie wszystko do końca roku. O tych dniach do końca miesiąca nie wspominam, tu po prostu nie wiem, co zrobić... Szukam jakiejś roboty dodatkowej, ale czasowo dość mocno ogranicza mnie obecna, a do większości znalezionych ofert zwyczajnie się nie nadaję, nie łapię na nie.... Po prostu pociąć się suchą bułką
