Dziękuję za życzenia.
Puszatku, przekaż córce najlepsze życzenia.
Urodziny minęły, czuję się troszkę młodsza, a prezent został...
Jak ja w ogóle mogłam żyć bez moich kotów, to zupełnie tego nie pojmuję. I pomyśleć, że jak pierwszy raz usłyszałam o ragdollach od wetki, po śmierci Maurysia, to musiałam sobie nazwę rasy na kartce zapisać, żeby nie zapomnieć czego mam szukać. A wetka musiała przeliterować, bo nie wiedziałam, jak się to pisze.
Rozpuszczam się, jak patrzę na te moje trzy łobuziaki. Pędzące kule puchu, ciągle wpadające w poślizg na puchatych łapkach. Z kitami znaczącymi w biegu powietrze szarością. I te ich oczy niebieskie zaglądają mi prosto w duszę. Przytulanie takiego kota, słuchanie swojskiego mruczenia, miękki dotyk i w ogóle sama obecność tej czułej istotki łagodzi wszelkie niepokoje i ociepla przestrzeń. Zmartwienia przestają człowieka przerastać i stają się rozwiązywalne, nieważne i odległe.
Tak się cieszę, że mam te koty. I że one mają mnie. Że właśnie tu, do mnie trafiły, w to samo miejsce i czas.
Każde z nich inaczej miauczy. Gustawek ma głos identyczny, jak Simons Cat i używa go najczęściej do upominania się o jedzenie, zupełnie jak wcześniej wspomniany. Orbiś miauczy cieniutkim głosikiem, jak ma dosyć pieszczot, czuje, że cierpliwość mu się kończy i prosi żeby zwrócić mu wolność. Natomiast Florcia miauczy, jak straż pożarna: alarmująco, uporczywie i nieustannie. Nie, nie ma rujki. To niesamowita gaduła jest, która wszędzie musi wcisnąć swoje trzy grosze. Buzia jej się nie zamyka. Oczywiście, o ile nie śpi.
Uwielbiają bawić się w berka kucanego i molestować całe stada pluszowych myszy. Z upodobaniem wspinają się po zrobionym przeze mnie drapaku, jak gigantyczne wiewiórki.
Florcia ma łapeczki różowe i drobne, jak kwiatuszki. Gustawcio czasem, w chwilach czułości, paca mnie łapką, tylko po to, żeby mnie dotknąć i zwrócić moją uwagę. A Orbinio ma graby, jak niedźwiedź polarny. Trzeba mu rozchylić bujne futro między paluszkami, żeby zobaczyć jasną skórę. Ostatnio plecki im pociemniały. Nawet Florciowe futerko jest ciemniejsze.
Florunia, to największy zakapior. Jakby w tej drobnej klatce piersiowej biło lwie, huczące serce. Rządzi kocurkami. I mną też próbuje. Gustawek, to przebiegły, wielki i miękki pieszczoch, a Orbinio, to słodki strachulec i wrażliwiec zatracony. Do tego zazdrośnik, z tendencją do wycofywania się.
Wszędobylska kocia sierść, wciskająca się w każdą szparę i każdy garnek, to doprawdy drobiazg. One dają mi tak wiele, o wiele więcej, niż ja mogę dać im. Chociaż kocham je najmocniej, jak potrafię.
W domu milutkie koty, a na dworze na dobre rozpanoszyła się jesień w całej krasie. Chyba już nadszedł czas, żeby odpiąć z firanek metalowe motylki w róże i zamiast cynamonu zacząć dosypywać do kawy imbiru.
Jesienne światło staje się coraz bardziej nostalgiczne. I zbytnią jaskrawością nie wypala dziury w siatkówce oka, tak jak to czynią letnie promienie. Uwielbiam jesienne światło nie tylko dlatego, że mnie nie razi w oczy, ale przede wszystkim dlatego, że nadaje światu ciepłe kolory i sprawia, że wszystko jest przesiąknięte aurą... jakiejś tajemnicy, przetykanej złotą nitką przemijania, w jego najbezpieczniejszym odcieniu.
Drzewa mają zachwycające kolory i wyglądają tak królewsko. Jakby pragnęły olśnić zachwytem już ostatni raz, przed zimowym, długim snem. Przy takich widokach nie przeszkadza mi nawet jesienny chłód. Wystarczy cieplej się ubrać, wyjść na spacer i ekstaza gotowa. Zwłaszcza, jeśli jest to spacer z psem po lesie.
Codziennie wychodzę z domu o szóstej, żeby zdążyć do pracy. O tej porze cały świat jest jeszcze przesłonięty szarą pajęczyną wilgotniej mgły. Na zważonych roślinach bieli się szron. Liście sypią się, jak kolorowy deszcz. Chłodne powietrze jest przesycone zapachem ziemi i tych tańczących liści.
W jesieni jest coś magicznego. Coś, co sprawia, że dom staje się cieplejszy, książki ciekawsze, kanapy wygodniejsze. Spacery nad kanałkiem są czarowne. Nawet moje koty zmieniają kolor. Ciemnieją.
Czasem wydaje mi się, że życie jesienią smakuje mi najbardziej. Dopóki nie spadnie pierwszy śnieg.
Orbiś śpi.




Koniec rozważań. Przyszła Florcia i położyła się obok. Jestem zajęta. Przyglądamy się sobie.