viewtopic.php?f=1&t=168737&hilit=ul.+Nied%C5%BAwiedzia&start=75Powyżej "awanturniczy wątek w sprawie kotów" z ulicy Niedźwiedziej. Został zamknięty na skutek oczerniających forumowczki (m. in. Marcelibu i mnie) i aroganckich postów pani o nicku
Hadronida. Chciałyśmy wtedy pomóc zobaczonego przez Asię, koleżankę Marcelibu kotu bez nogi. Pojawiła się wówczas Hadronida, która rzekomo opiekuje się tamtejszymi kotami, współpracuje z fundacją Karuna. Nawymyślała Marcelibu i "kazała" wynosić się z tego terenu. Zostawić kuternogę w spokoju. Niezależnie od wystąpienia Hadronii, prze jeszcze jakiś czas szukałam tego kota. Jednak więcej go nie zobaczyłam. Nie wiem co się z nim stało.
Obecnie wracam do sprawy by pokazać poziom opieki i empatię Hadronidy. Otóż jakiś miesiąc temu zadzwoniła do mnie w/w Asia z informacją, że w rejonie działalności Hadronidy, przed płotem znanej z podlinkowanego wątku karmicielki,
od 3 dni leży burasek. Wychudzony, złachany, zaśliniony. Leży na chodniku nie zważając na przechodniów. Pojechałam tam w dniu otrzymania informacja. Kota zastałam we wskazanym miejscu. Bez trudu, z braku sił dał się zapakować do kontenera. To oswojona koteczka, delikatna i miła. Weterynarz zbadał, pobrał krew. Ujawniono bardzo wysoki poziom mocznika. Koteczka na kroplówkach, lekach i leczniczej karmie przeżyła u mnie miesiąc. Stan pogarszał się z dnia na dzień. Nerki przestawały pracować. Wreszcie z wetem podjęliśmy decyzję o skróceniu jej cierpienia.
I jakoś pani Hadronida, mieszkająca w okolicy, przez 3 doby nie zauważyła kota leżącego wprost na chodniku, kota w potrzebie.
Pani Hadronido mniej arogancji i "hejtu", więcej pokory i zaufania do ludzi. Mam nadzieję, że to pani przeczyta.